UA-43269020-1

Moi Drodzy, witam Was ponownie.. Lato w pełni, okres urlopowy, w związku z tym mniej czasu spędzałem / spędzam za komputerem.. Ta pora roku, to okazja do większej aktywności na zewnątrz dla każdego, a dla mnie okazja do oswajania fobii społecznej (rower, spacer, grill, jakieś wycieczki z rodziną na łono natury)..

Ponadto krótko na wstępie napomknę, że jakiś czas temu napisał do mnie Adam Zalewski student ostatniego roku pedagogiki resocjalizacyjnej (zarazem dziennikarz z wykształcenia, publikujący teksty na portalu Biotechnologia.pl) z propozycją współpracy przy jego pracy magisterskiej na temat lekomanii.. Bystry, solidny i zaangażowany w ten temat młody człowiek, więc się zgodziłem..

Miło widzieć, że wprawdzie nieśmiało, ale temat uzależnienia od leków pojawia się tu i ówdzie, najwyższy czas!

Dziś ruszam z nową serią wpisów, mianowicie będzie to cykl opowiadający o moim 6 miesięcznym pobycie w Całodobowym Ośrodku Terapii Uzależnień.. Jeśli kogoś to interesuje, to serdecznie zapraszam do przeczytania.. Jest to kolejna placówka medyczna, w której byłem dedykowana przede wszystkim do leczenia pacjentów z problemem alkoholowym, choć nie tylko..

Byłem tam wtedy jedyną osobą z problemem lekowym, nieuzależnioną od alkoholu..

Staram się wracać do przeszłości chronologicznie, opisując zdarzenia z mojego życia w miarę po kolei.. Zanim jednak przejdę do meritum, wspomnę tylko, że praca urzędnika państwowego o niewdzięcznym charakterze pracującego w terenie z różnymi ludźmi, o której wspominałem w poprzednim wpisie tylko nakręcała spiralę moich lęków.. Ten fakt przekładał się wprost proporcjonalnie na potrzebę zażywania większych ilości leku uspokajającego z grupy benzodiazepin (Clonazepamu).. Początkowa ilość, jaką przepisał mi lekarz już dawno nie działała! (rozwój tolerancji)

Dawki leku były już na tyle duże, że czasem pojawiały się przebłyski świadomości, że coś jest jednak „nie tak”, z tym moim leczeniem nerwicy, i trzeba by coś z tym zrobić.

Łatwiej powiedzieć, niż wykonać.. Tak szczerze mówiąc, to od dawna wiedziałem (w teorii), czytając w przeszłości różne dostępne mi poważne, mądre książki medyczne, że nie tędy droga, że główna, zalecaną metodą leczenia powinna być – terapia – itd… Niestety nie miałem w tamtym czasie takich możliwości w miejscu mojego zamieszkania, a dwie stacjonarne terapie, które zaliczyłem na oddziałach leczenia nerwic mieszczących się w obrębie miast wojewódzkich takich jak Lublin, Warszawa (Komorów) nie przyniosły wystarczających efektów..

Były dobre, ale moim zdaniem dla mnie za krótkie (prawdopodobnie ze względów ekonomicznych okrojone do 2.5 miesięcy), aby mogły mi jakoś znacząco pomóc.. Ja cierpiąc na zaburzenie osobowości typu „U” wymagałem długoterminowej terapii (teraz o tym wiem), a po powrocie do domu nie wiedziałem, że a) mam ją kontynuować b) nie miałem u kogo, ani gdzie jej kontynuować..Wspomnę jeszcze raz, że było to 20 lat temu

Ponadto wg obecnej mojej wiedzy w temacie odstawiania benzodiazepin uważam,że już na samym poziomie detoksykacji popełniono wiele istotnych błędów.. Sam też pewnie jakieś popełniłem, bo nie miałem póki co żadnej wiedzy o psychologicznych mechanizmach choroby nałogowej.. Do tej pory leczono mnie wyłącznie z nerwicy, odnoszę wrażenie, że na ten czas problem mojego uzależnienia od leków nie był traktowany na równi poważnie

Mimo wcześniejszych niepowodzeń, podjąłem kolejną próbę odstawienia Clonazepamu (rodzina także naciskała) – próbę bezsensowną i w konsekwencji nieskuteczną, traumatyczną..

Dlaczego bezsensowną (?!), bo taką na „oślep”, po omacku, bez żadnego dalszego planu działania, pomysłu na kontynuowanie leczenia (psychoterapii), którego po prostu nie miałem..

Miałem wątłą nadzieję, że a nuż tym razem może się uda (?) Po prostu odstawię i już.. Myślałem sobie w sposób trochę magiczno -życzeniowy, że skoro na czas brania Clonazepamu moje problemy pierwotne fobia społeczna, agorafobia z odrealnieniem (derealizacją) znikła, to już się z niej wyleczyłem (błąd)..

Nikt mi też nie umiał nic doradzić w tej sprawie.. Ja sam patrzyłem wtedy na swój problem w sposób 0-1 (zero – jedynkowy), że skoro byłem już na terapii, to na pewno zostało już powiedziane, zrobione wszystko w mojej sprawie i koniec.. Nie należy, nie mas sensu szukać, ani podejmować kolejnej terapii! To był oczywiście kolejny błąd rozumowania, takimi sztywnymi, skrajnymi schematami cechowało się wtedy moje myślenie..

Uczestniczyłem w terapii, więc na pewno jestem już zdrowy, a to, że wróciłem do leków, to wynik jedynie mojej „głupoty”, jakichś zaniedbań, słabej woli, „wygodnictwa”, wystarczy się tylko „ogarnąć”odstawić prochy i po sprawie..

Niestety, nie było po sprawie.. było coraz gorzej, nawrót lęków, napadów paniki, okropnego napięcia mięśniowego, odrealnienia otaczającej mnie rzeczywistości.. niesamowite huśtawki nastroju z płaczem włącznie, stany agresji, wynikającej z bezradności, depresja..

Pamiętam, że zamykałem się w ubikacji, siadałem na podłodze i czasem płakałem, albo miotałem się po mieszkaniu, na zmianę przerażony lub wściekły z bezsilności..To podczas tej „odstawki” miała miejsce moja pierwsza próba S..cdn