UA-43269020-1

 iStock_000006935624XSmall-crop-gotowe
W ubiegłą niedzielę, przed obiadem wybrałem się wspólnie z żoną i psem na wycieczkę samochodem do lasu (kilka km za miasto), było to zadanie terapeutyczne, w kwestii leczenia mojej fobii społecznej i agorafobii, ale też połączenie pożytecznego z przyjemnym, bo kontakt z przyrodą, a i pies mógł się wyszaleć..Zasadniczo było miło, spacer się udał, godzinę szwendaliśmy się po lesie, lęk na poziomie ok 40% (to moja subiektywna ocena w skali od 0-100 %, gdzie 0% to błogostan, zupełny brak objawów lęku, a 100% powiedzmy że, ostra panika, z zawrotami głowy, dusznościami i hiperwentylacją! :)..), napięcie mięśni od umiarkowanego

umiarkowanego do średniego, zupełny brak derealizacji  pod koniec poczułem zmęczenie i trochę mnie „przydusiło”, musiałem wrócić do samochodu, zamknąć oczy i się trochę zrelaksować, ale ogólnie wyprawę oceniam pozytywnie. Mieszkam w centrum miasta (ok. 70 tys. mieszkańców), także dużego blokowiska, co przy moich dolegliwościach stanowi dla mnie wciąż problem.


Po powrocie do domu, wieczorem pomyślałem, że ten mój detoks był z wielu względów trudny i przykry, ale też to było w dużej mierze przecieranie nowych szlaków, pełne błędów, czasem pechowych zdarzeń.. Mam nadzieję drogi czytelniku, że przeanalizujesz moje i nie tylko moje pomyłki oraz wyciągniesz z nich odpowiednie wnioski, by nie powielać i nie przysporzyć sobie niepotrzebnych cierpień i przykrych emocji, w swojej „drodze zdrowienia”..

Nie byłbym jednak sprawiedliwy, gdybym nie wspomniał, że w pewnych kwestiach dopisało mi prawdziwe szczęście, spotkałem kilku wspaniałych, „wielkich” i życzliwych mi osób, psychologów, psychoterapeutów, alkoholika terapeutę, „trzeźwą lekomankę”, z którą korespondowałem ponad 1.5 roku, obecnego psychoterapeutę (psychologa klinicznego) u którego się leczę, bez którego pomocy nie wiem, gdzie bym teraz był i czy w ogóle bym żył (?!) Sympatycznej, doświadczonej pani doktor pod opieką której się znajduję. Ludzi oddanych sprawie, o wielkim sercu, wiedzy i osobowości, a bardzo trudne dla mnie pobyty na oddziałach nerwic i terapiach, zwykle, po zbyt szybkich, nie umiejętnie przeprowadzonych detoksach, miały też pozytywny aspekt i po latach zaczęły procentować przynosząc bardzo wymierne dla mnie korzyści, w postaci niemałej wiedzy o mojej chorobie, sporego wglądu w siebie, zmianie myślenia i zachowania !

Wracając do wątku opisu mojego ostatniego detoksu dochodzę do momentu, kiedy 5 lat temu kończę już w zasadzie terapię psychodynamiczną, a także 1- roczną, grupową dla DDA i DDD (Dorosłe Dzieci Alkoholików, Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych), na którą dojeżdżałem do sąsiedniego miasta 1 raz w tyg. wtedy przychodzi mi pomysł do głowy, czy by nie odstawić czasem benzodiazepin do zera..

Wahając się bardzo, z drugiej strony czując, że to może ostatnia szansa i możliwość na odstawienie proszków do zera, będąc pod opieką tak dobrego fachowca zarówno od leczenia zaburzeń osobowości jak i leczenia uzależnień i że więcej taka okazja się może po prostu nie trafić, a sam raczej nie dam rady ich później odstawić decyduję się w końcu na całkowitą detoksykację..Innym czynnikiem dla mnie mobilizującym było też to,że nie chciałem pozostać na resztę życia, z może już niewielką, ale jednak „kulą” u nogi..

Odstawiałem leki w przeszłości wiele razy, nigdy nie mając epizodów padaczkowych, ani halucynacji, byłem na 5 różnych terapiach w 5 różnych miastach i nie chciałem już nigdzie jechać, zaryzykowałem detoks domowo – ambulatoryjny, będąc w ścisłym kontakcie z lekarzem psychiatrą oraz wspomnianym psychologiem (psychoterapeutą) pracującymi z osobami uzależnionymi w Całodobowym Ośrodku Terapii Uzależnienia od Alkoholu i Współuzależnienia.

Odstawkę” zacząłem od 15 mg Cloranxenu, tyle mniej więcej brałem w ostatnim roku terapii psychodynamicznej, zmniejszaliśmy lek o 2.5 mg co 2 tygodnie (zalecenie i plan lekarza) i regularnie co 2 tyg meldowałem się u pani doktor, aby zdać relację z swojego samopoczucia (w razie czego miałem telefon do ośrodka, mogłem umówić się na dodatkową wizytę). Istotną rzeczą w moim mniemaniu jest to,że w domu nie posiadałem żadnych benzodiazepin, oddałem je rodzinie zamieszkałej na drugim końcu miasta, która na moją prośbę wydawała mi 1 tygodniową porcję, pisałem o tym w wpisie „uznanie bezsilności w uzależnieniu od leków”. Dodam też, że byłem i jestem zarejestrowanym pacjentem (uzależnionym), z kartoteką medyczną i psychologiczną w w/w ośrodku, dzięki czemu moje leczenie od dawna było i jest do teraz bezpłatne (w ramach NFZ).

W trakcie odstawiania benzodiazepin lekarz psychiatra zaordynował mi lek antydepresyjny z grupy SSRI zawierający w swoim składzie komponentę o działaniu przeciwlękowym oraz normalizator nastroju stosowany min w chorobie maniakalno – depresyjnej, o działaniu przeciwdrgawkowym, mającym zapobiegać  ewentualnym epizodom padaczkowym, jak również zbytniemu rozdrażnieniu, agresji..

Długo trzymałem się nieźle, co zauważyła nawet pani doktor, ale im bliżej punktu 0 tym niestety gorzej, pojawiały się myśli, wątpliwości, niepokój, spinałem się 🙁 Nadmienię, że wtedy usiłowałem normalnie, bez żadnej taryfy ulgowej funkcjonować – tego wymagałem na ten czas zarówno ja od siebie, jak i cała moja rodzina – Niestety, zostałem tak wychowany, że nigdy nie uznawałem swoich słabości, jak wiele osób z zaburzeniami nerwicowo depresyjnymi byłem 100% perfekcjonistą, krytycznym i niewyrozumiałym dla siebie.. A więc chodziłem do pracy, jeździłem samochodem po ruchliwym mieście, ale zaczęły się pojawiać myśli, obawy, (tak to teraz widzę) jak będzie, gdy odstawię leki całkiem (?!)

Czy nie wrócą objawy lęku, ataki paniki znane i wielokrotnie przeżywane przeze mnie w przeszłości, czy nie będzie tak samo (??!), no i błędne koło, samo nastraszanie się, bo z powodu tych myśli lęk i napięcie narastało.., przyznam, że długo, pomimo różnych traum, przykrych wydarzeń nie zdawałem sobie sprawy z tego że cierpię na zaburzenie osobowości typu „unikającego” w kontaktach społecznych, które jest prawdopodobnie przyczyną mojej fobii społecznej, wtórnych od niej lęków agorafobicznych, zespołu „lęku uogólnionego” z których też nie zdawałem sobie sprawy.

Sądzę, że pojawiające się w owym czasie obawy wzięły się stąd, że wszystkie moje dotychczasowe, liczne próby uwolnienia się w przeszłości od benzodiazepin były nieudane, niektóre miały przebieg dramatyczny, więc i tym razem również zaczęła pojawiać niewiara, którą nawet raz wyraziłem na głos swojej koleżance z biura Pamiętam też,że któregoś razu, gdy jechałem zapłacić rachunki za telefony komórkowe, a byłem już chyba na 5 mg Cloranxenu, a może już 2.5 mg (nie pamiętam) i miałem napad dość silnego lęku, który pojawił się u mnie prawdopodobnie na skutek opresyjnych myśli „mam już mało leku w sobie”!.., „nic nie zabezpiecza mnie!”.., „jestem w samochodzie i zaraz na pewno spowoduję wypadek!”, bo benzodiazepiny „zabezpieczały” mnie w mojej subiektywnej ocenie i wyobrażeniu przed odczuwaniem przykrych objawów leku, a więc przed wystąpieniem samego lęku.

Musiałem szybko zjechać z głównej ulicy na pobliski, osiedlowy parking i tam gasząc silnik, jakiś czas siedziałem ciężko sapiąc, zastanawiałem się co zrobić (?) Później wracałem do domu, z duszą na ramieniu, osiedlowymi, podrzędnymi uliczkami..Może trzeba było dużo wcześniej pójść na zwolnienie lekarskie, niż zgrywać chojraka, może..

Coraz gorzej też radziłem sobie też w pracy (druga moja praca), wprawdzie praca automatyczna, nie wymagająca specjalnego myślenia, ale w napięciu, bo na czas, na tempo, a dla osoby cierpiącej na nerwicę społeczną dodatkowo stresująca, bo pomiędzy ludźmi. Prawdę mówiąc zamykałem się w tym biurze i starałem się z niego nie wychodzić jak nie musiałem. Pracowała ze mną jeszcze tylko jedna osoba (czasem dwie) Gdy poziom leków w moim organizmie spadał, zacząłem wcześniej wychodzić z pracy, zwalniać się, co dla mnie było bardzo krępujące, a u osoby znajdującej się wtedy na stanowisku kierownika było źle widziane.

Prawdę mówiąc, ze względu na swoją niską samoocenę, nieleczoną nerwicę społeczną i stres z nią związany nigdy nie byłem jakiś efektywny i wydajny w pracy, a w wcześniejszym okresie na dużych dawkach benzodiazepin (jeszcze na Clonazepamie) z kolei senny, wolno myślący, nieskoncentrowany..

.W pewnym momencie lekarz wysłał mnie na zwolnienie lekarskie, stwierdził,że za bardzo się męczę, więc wylądowałem w domu na chorobowym. Nie przestałem jednak uczęszczać na regularną terapię, miałem duże zaufanie do psychoterapeuty, choć wiara w siebie i w powodzenie „operacji” była na poziomie od 0 do – 10!:( Pamiętam, że w pierwszy dzień, po zaprzestaniu fizycznego przyjmowania leku psychoterapeuta uściskał mnie jak kogoś bliskiego, pogratulował, to było bardzo ważne dla mnie!! choć czułem się coraz gorzej..

Okazało się, że nastąpił u mnie duży kryzys, którego powodem był nawrót nie leczonych przez lata w właściwy sposób problemów pierwotnych (zaburzenie osobowości, fobia społeczna, zespół lęku „uogólnionego”), gdyż benzodiazepiny blokują procesy poznawcze i zdolność uczenia się nowych zachowań (patrz przydatne linki – artykuł prof. H. Ashton)

Nadwrażliwość ( hiperaktywność ), rozedrganie centralnego układu nerwowego (CUN) powstałe na skutek spadku stężenia leku we krwi i organizmie, który był przez lata tłumiony silnymi środkami działającymi na niego depresyjnie oraz niektóre elementy zespołu stresu pourazowego (PTSD), który wytworzył się u mnie na skutek licznych, wielokrotnie i cyklicznie powtarzanych cierpień występujących podczas ok 23-25 krotnie podejmowanych nieumiejętnie, zbyt szybko, nieskutecznie prób odstawienia leków, występujący u mnie przez okres ok 1 roku (po odstawieniu benzodiazepin) w formie stale nawracających (natrętnych), przykrych wspomnień z przeszłości mogły być powodem znacznego wzmocnienia intensywności przeżywania moich problemów pierwotnych i zwiększenia siły natężenia związanego z nimi lęku, jego objawów (silna derealizacja, bolesne napięcie, sztywność różnych partii mięśniowych od kończyn, pachwin, głowy,do silnego zacisku szczęk), kłopotów z koncentracją i pamięcią.

Objawy występujące po odstawieniu benzodiazepin jak pisze prof. H. Ashton w artykule „Benzodiazepiny, jak działają, jak je odstawić po wielu latach zażywania” są często „lustrzanym odbiciem” tego co dawały nam leki, więc uspokojenie może przejść w rozdrażnienie, efekt miorelaksacyjny w wzmożone napięcie mięśni, działanie przeciwlękowe i nasenne, w lęk i bezsenność i tak moim zdaniem było w moim przypadku..

W jakieś 2-3 tyg. od odstawienia leków do zera, otrzymałem informacje od lekarza i psychologa, którzy wrócili wtedy, z jakiegoś szkolenia na temat uzależnienia od benzodiazepin, że realnym dniem odstawienia leku nie jest pierwszy dzień następujący, po dniu w którym przyjęliśmy ostatnią dawkę leku, lecz wtedy, kiedy organizm go sam w naturalny sposób usunie z ustroju. Dowiedziałem się wtedy,że benzodiazepiny przez lata brania mogą się kumulować w organizmie (patrz przydatne linki – artykuł prof H.Ashton) i po 14 latach ciągłego zażywania mogę je usuwać nawet przez wiele miesięcy od momentu zaprzestania przyjmowania leku, czemu mogą towarzyszyć dalsze objawy odstawienne związane ze spadkiem stężenia leku w organizmie. Sądzę też że samo realne stężenie leków w osoczu jest wtedy dużo wyższe, niż było było gdybyś my zażyli ten lek jednorazowo, w takiej samej dawce

Przyznam, że dzięki stopniowemu odstawianiu leku nie miałem  mimowolnych  skurczy mięśni tzw „szarpnięć” (jak przy Clonazepamie), żadnych też drgawek, drżeń,  halucynacji, objawów grypopochodnych (rozbicia), towarzyszyło mi lekkie osłabienie i tylko przez 2 dni miałem zlewne poty

Bardzo trudno w tym czasie było określić co jest nerwicą, a co objawami odstawiennymi, a co „głodami lekowymi”(?) (o tych dwu ostatnich i o tym, czym się różnią w moim mniemaniu, od siebie zamierzam napisać w przyszłym poście)

Odnoszę subiektywne wrażenie, że moja psychika i zmysły przez 1 rok adaptowały się stopniowo do „nowej” rzeczywistości po zdjęciu „kurtyny” z leków..Na początku byłem bardzo wahliwy emocjonalnie, drażliwy wszystko wydawało mi się zbyt wyraźne, dziwne, nadwrażliwość na światło, na hałas, nadwrażliwość skóry. Gdy przebywałem na zwolnieniu lekarskim pani dr psychiatra wprowadziła mi dodatkowy lek, z grupy leków przeciwpsychotycznych, z substancją czynną Kwetiapiną (Quetiapinum) do stosowania na noc, ponieważ w małych dawkach (25-50 mg) lek ten działa nasennie, jak również ma korzystny wpływ na sen, gdyż przy okazji jego testów okazało się, że wydłuża głęboką fazę snu (podobno), przez co w ciągu dnia jesteśmy bardziej zregenerowani (informacja od lekarza), no i generalnie, jak już zasnę, to obecnie śpię jak zabity..

W prawdzie  treść moich snów pozostawia jeszcze wiele do życzenia, ale to raczej wynika z mojej choroby pierwotnej, dla ciekawostki napiszę, że przez 9 lat zażywania Clonazepamu nic w nocy nigdy mi się nie śniło! Po Cloranxenie czasem, a po odstawieniu leków pierwszą rzeczą na którą zwróciłem uwagę było właśnie pojawienie się snów, fakt, wtedy ciężkich, trudnych, dynamicznych, przerywanych, ale podobno człowiek śni w trakcie głębokiej fazy snu, która jest ponoć najistotniejszą fazą dla człowieka i jego ogólnej regeneracji, benzodiazepiny bardzo spłycają sen! W moim przypadku, na szczęście, ta sfera życia samoistnie, lecz bardzo powoli ,stopniowo zaczęła się z czasem sama normować..

W okresie poodstawiennym popełniłem nieświadomie sporo błędów, chciałem OD RAZU wyzdrowieć i przejść do pełnej aktywności..Myślenie czarno-białe (wszystko, albo nic, bez żadnych etapów pośrednich) Rzucałem się na „głęboką wodę” zamiast wykonywać drobne kroczki, serwowałem sobie zadania, które były poza moim „zasięgiem”, których nie potrafiłem wykonać, co jeszcze bardziej mnie przerażało.

Cierpiąc na poważną nerwicę społeczną i agorafobię siadałem na rower i próbowałem jeździć po mieście lub za miasto (parę kilometrów), pakowałem się „na siłę” do dużych sklepów, dyskontów Biedronka, Tesco, w duże skupiska ludzi i zderzałem się z „ścianą”, objawy silnego lęku przybierały formę okropnego nie napięcia, a wręcz bólu mięśniowego, szczękościsku ! A silna derealizacja dawała mylne odczucie, że dzieję się ze mną coś naprawdę złego i nieuleczalnego.

Takie działanie sprawiało, że coraz bardziej wycofywałem się do domu, zamykając się w czterech ścianach, a średni poziom lęku „uogólnionego” w pierwszych miesiącach nie spadał poniżej 80-90%..biorąc pod uwagę skalę 0-100%

Na tym etapie, obaj z terapeutą poruszaliśmy się też trochę po „omacku”, opierając się na „biblii lekomanów”, jak to jedna znajoma lekomanka określiła często cytowany przeze mnie artykuł specjalistki od odstawiania benzodiazepin prof. Heather Ashton:)..Zdarzało się, że pewne zalecenia i intencje odbierałem na „opak” lub „ku sobie”, obaj popełniliśmy pewne błędy (tak obecnie obaj uważamy).

Być może się powtórzę, ale bardzo ważną sprawą moim zdaniem jest to, by w okresie zaraz po odstawieniu leków (o ile to możliwe) być dla siebie DOBRYM i BARDZO WYROZUMIAŁYM!! i potraktować ten okres jako okres pewnej rekonwalescencji w poważnej chorobie, dozować sobie zadania, słuchać zaleceń z terapii, nie uprawiać żadnej „samowolki”..Bywa w życiu tak, że całkiem sprawny człowiek dostaje nagle udaru, zostaje sparaliżowany, jakiś ośrodek w mózgu obumiera, człowiek traci umiejętność chodzenia i często musi od nowa uczyć się chodzić zaczynając od balkoniku..

Jego rehabilitacja może trwać miesiącami.., ktoś powie,że to choroba organiczna, że to co innego, czyżby?! Umysł, psychika jest równie skomplikowaną materią, leczenie zaburzeń, traum bywa czasem tak samo skomplikowane i czasochłonne! Być może są ludzie, na których leczenie fobii metodą „zanurzeniową” (rzucenie na „głęboką wodę”) zadziała, ja jednak na pewno do nich nie należę (już nie należę)!:) i zwyczajnie tej metody osobiście nie popieram, ani nie polecam..

Inaczej pewnie leczenie wygląda, gdy fobia jest wynikiem jakiegoś traumatycznego wydarzenia w przyszłości i „tylko” tego, a inaczej, gdy jest ona fragmentem większej całości, „wierzchołkiem góry lodowej”, objawem poważniejszego wewnętrznego problemu, zaburzenia osobowości, a organizm dodatkowo jest osłabiony, rozedrgany, być może jeszcze w trakcie usuwania leku.. itd