UA-43269020-1

Uzależnienie od leków - psychoterapia 

Na oddziale nerwic, w trakcie trwania terapii grupowej oraz indywidualnej uzyskałem bardzo wiele cennych jak to się określa w psychologii informacji zwrotnych zarówno od ludzi z grupy, jak i psychologów, które wcześniej był zupełnie poza moją świadomością i dla mnie niedostępne.. Nie twierdzę, że w tamtym czasie umiałem skorzystać z tej wiedzy w jakiś konstruktywny, należyty sposób, gdyż miałem zbyt świeżą abstynencję i głowę wciąż w tabletkach (tak teraz to widzę)..

Myślę też, że nie miałem jeszcze pełnej świadomości z uzależnienia, byłem młody i chyba nie przeżyłem jeszcze wystarczająco dużo konsekwencji uzależnienia, które w przypadku benzodiazepin nie występują  aż tak szybko jak w narkomanii, czy uzależnieniu od alkoholu..

Wspominałem już w wcześniejszych wpisach, a może i nie (?) o pułapce jaką niesie ze sobą lekomania .. leków nie czuć z ust tak jak to jest w przypadku alkoholu, tabletki nie pozastawiają śladów wkłuć na rękach (aplikacja bajecznie prosta), są małe, nie zajmują dużo miejsca, z tych względów o wiele trudniej jest je wykryć w pracy i można też długo oszukiwać się, myśleć o tym uzależnieniu jako o czymś niegroźnym, bo w końcu to leki uspokajające, przepisywane przez lekarza, w dodatku przez psychiatrę, wymyślone, wyprodukowane i dedykowane właśnie do leczenia stanów lękowych, napięcia mięśniowego, bezsenności, czyli wszystko jest ok, wszystko jak należy!..,tyle, że pozornie, bo w każdej ulotce leku z grupy benzodiazepin pisze stosować nie dłużej niż 3-4 tygodnie lub stosować tylko doraźnie! 

 

Jest chyba też tak, że „benzyniarze” (tak ponoć alkoholicy nazywają uzależnionych od leków BDZ..) nie doprowadzają się do stanu totalnego zamroczenia i odurzenia (przynajmniej ja nie spotkałem się z tym w trakcie swoich doświadczeń), biorą zwykle tyle, aby znieść objawy lęku i móc normalnie funkcjonować i jest to zwykle na początku dawka przepisana przez lekarza, ponieważ osoby te, to zwykle pacjenci gabinetów lekarskich, leczący się na nerwice, fobie,  depresje, także alkoholicy po odstawieniu alkoholu itp.

Nawet jak tolerancja organizmu na lek znacznie wzrośnie, to i tak zwykle leków z grupy benzodiazepin nie łyka się po to by się totalnie naćpać, paść na beton, czy coś w tym stylu ( ja przynajmniej tak nie robiłem, podobnie ludzie używający „benzo”, których spotykałem na różnych terapiach)..Nie oznacza to jednak, że okresowo w różnych momentach nie występowało skumulowanie stężenia i działania leku, coś co można by nazwać „przyćpaniem”, objawiając się nadmierną sennością, apatią, osłabieniem mięśni, zmęczeniem, co kończyło się lądowaniem na łóżku i nawet 2- 3 godzinnym snem w ciągu dnia..Są też pewnie ludzie, którzy celowo biorą większą dawkę naraz i dodatkowo zapijają je alkoholem, aby zsynergizować działanie leków i wprowadzić się w stan jakiegoś naćpania, czy upojenia..

W terapii indywidualnej spotkałem się z ciekawą rzeczą, mianowicie psychoterapeutka, która została mi przydzielona oprócz podstawowej pracy terapeutycznej posiadała zdolność analizy snów..tak, tak! i to wcale nie żadna magia, ani też niewiele to ma wspólnego z sennikiem znanym z ludzkich przekazów! Tak naprawdę to w snach ujawnia się nasza podświadomość, do której na co dzień nie mamy żadnego dostępu i z wielu rzeczy po prostu nie zdajemy sobie sprawy..Oczywiście sny trzeba umieć analizować, bo same w sobie bywają strasznie „zakręcone” ..

Kiedyś śniło mi się, że jadę na motorze z dzieckiem z przodu, w kierunku nadciągającej burzy, jakiejś wielkiej ściany ciemności, nagle zaczyna padać deszcz, który przybiera na sile..Jestem przerażony, w połowie drogi zawracam.. Co ten sen oznaczał (?).. ano podobno w ten sposób manifestował się mój strach, przed przyszłością, przed przyszłym samodzielnym życiem, dorosłością, która wtedy jawiła mi się czymś strasznym (burza, „ciemna ściana”), dziecko jadące ze mną symbolizowało tą część mojej osobowości, która była wycofana, stłamszona, a więc nie rozwinięta..

Pewnego razu na zajęciach z psychodramy zadano nam ćwiczenia w parach mieszanych (kobieta z mężczyzną), w dwu wariantach, w pierwszym stałem wyprostowany, a przy moich nogach klęczała skulona z głową spuszczoną w dół dziewczyna (postawa dominująca), w drugim wariancie to ja byłem na kolanach, skulony, a dziewczyna stała wyprostowana naprzeciwko mnie (postawa uległapodporządkowana)..Po wykonaniu ćwiczenia mieliśmy określić, jakie emocje i uczucia towarzyszyły nam podczas wykonywania całego ćwiczenia..Przyznam, że wtedy najbardziej bliska mi i normalna, wydała mi się ta postawa, w której klęczę przed kobietą, czyli uległa ..W pierwszym wariacie czułem się bardzo nienaturalnie i głupio..W trakcie innego ćwiczenia odkryłem, że dość niepewnie czuję się w „sztucznym tłoku”, który został stworzony przez grupę na potrzeby zadania..

W ramach zajęć jak już wspominałem odbywały się wyjścia na miasto w towarzystwie psychoterapeutek (kino, teatr, sklepy, muzeum), było to spore wyzwanie dla ludzi (dla nas) którzy cierpią na nerwice społeczną, agorafobię, tudzież lęk wysokości lub klaustrofobię (odwrotność agorafobii), ponieważ trzeba było dojechać na miejsce środkami komunikacji miejskiej, wysiedzieć w teatrze, a w muzeum okazywało się, że są wysokie schody po których trzeba było wejść na górę (zapora dla ludzi z lękiem wysokości)..Oczywiście Ci co mieli problem zatrzymywali się na dole kategorycznie odmawiając wejścia, pozostając z tyłu grupy, później jednak okazywało się, że mozolnie, powolutku wchodzili trzymając za rękę terapeutkę..Poza tym, jakby nie było w grupie raźniej, każdy miał jakiś problem, każdy miał jakieś lęki, nikt nikogo nie wyśmiewał, nie kpił..

A pro po lęku wysokości, słyszałem w trakcie turnusu, że kiedyś był pacjent, którego leczono w ten sposób, że najpierw próbował wchodzić na krzesło i już to było dla niego dużym wyzwaniem, a gdy oswoił lęk próbował robić następny krok.. W ten sposób rzekomo wyleczył się z lęku wysokości..

Jeden z pacjentów, obawiał się panicznie swojego groźnego szefa w pracy, któregoś razu dostał zadanie terapeutyczne, aby pójść do gabinetu dyrektora oddziału nerwic i po prostu powiedzieć mu coś, co zadała mu psycholog..Bardzo się denerwował, wkurzał, aż w końcu poszedł..

Fajnym punktem programu terapeutycznego były cotygodniowe potańcówki, takie oddziałowe dyskoteki, czasem po prostu spotkania wspólnie w grupie, przy muzyce..Pamiętam, któregoś razu nawet przywiozłem gitarę i coś tam grałem..Oczywiście nie było to wcale proste dla mnie, bo fobia społeczna to przede wszystkim lęk towarzyski, ale jak później grupa się zintegrowała, to było trochę łatwiej..

Gdyby ktoś mnie zapytał jakie mam obecnie refleksje z pobytu na klinicznym oddziale nerwic na którym przebywałem w 1996 r ?..odpowiedział bym w skrócie, że niezłe warunki sanitarne w porównaniu do oddziału psychiatrycznego, tj czysto, brak pacjentów psychotycznych, brak krat w oknach, możliwość uzyskania w trakcie pobytu fachowej diagnozy przyczyn problemu, z którym pacjent przyjeżdża na odział (nerwica, fobia, depresja, zaburzenia odżywiania), dość dobry ogólny, całościowy program terapeutyczny, bardzo ciekawe wykłady z analizy transakcyjnej, która wyjaśnia z czego składa się osobowość człowieka, jak się zmienia w ciągu życia, pozytywnie lub negatywnie,co na to wpływa (?) dlaczego jedni ludzie są dla siebie i innych wyrozumiali, dobrzy, ciepli, a inni nadkrytyczni, surowi..Jakie są najbardziej zdrowe proporcje, a jak wygląda zaburzenie osobowości i wiele innych potrzebnych rzeczy..

Niestety moim zdaniem program był za bardzo przeładowany, zbyt intensywny, a zajęć zbyt dużo jak na jeden dzień ..przynajmniej dla mnie..Rzeczywistość moja była taka, że byłem 1 miesiąc po odstawieniu Xanaxu, który brałem od dwóch lat codziennie, w średniej dawce 4-6 mg/dzień, w drugim roku brania to nawet 6-8 mg/ dzień! (rozwój tolerancji) Lek odstawiono mi moim zdaniem zbyt szybko, z niewielką, bardzo krótką zamianą (substytucją) na Relanium (3 dni), w ogóle nierównoważnej dawce dla leku wyjściowego (Xanaxu)..Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w przypadku benzodiazepin branych długotrwale występuje zjawisko kumulacji (magazynowania) leku w organizmie, o którym pisze  prof Heather Ashton w swoim fachowym opracowaniu [tutaj..], to w jeden miesiąc, a nawet dwa po nagłym odstawieniu tego leku mogłem go jeszcze usuwać z organizmu w naturalny sposób i odczuwać objawy odstawienne, o czym nawet nie wiedziałem! W takiej sytuacji ciężko jest korzystać z terapii, podołać zadaniom, gdyż organizm nie jest ustabilizowany na poziomie fizjologicznym..

Gdzieś słyszałem (nie wiem czy prawda), że w początkowej wersji turnusy miały być dłuższe, ale skrócono je ze względu na brak środków w NFZ, być może chciano zachować wszystkie punkty programu, wszystko się skomasowało i to dlatego (?) (nie wiem)..Byłem później jeszcze w innych tego typu ośrodkach to wydaję mi się,że było znacznie lżej..

Druga rzecz,to jak patrzę teraz na to jak bardzo byłem zakręcony, pogubiony wtedy to myślę,że zabrakło mi prostych wyjaśnień, wytłumaczenia co jest po co, czemu służyć ma dyscyplina na oddziale, po co ja mam jechać do tego kina lub teatru, jak ja nie mam ochoty lub się boję..Teraz to wszystko wydaję mi się oczywiste, nauka zdrowego, higienicznego trybu życia (cisza nocna 22-22.30, pobudka 7-8) to ponoć bardzo ważny temat zarówno dla ludzi uzależnionych, jak i chorych na zaburzenia lękowo- depresyjne

Pod koniec turnusu byłem zmęczony tym wszystkim, objawami abstynencyjnymi, intensywnością zadań, zajęciami w grupach, obecnością wśród ludzi, tym bardziej, że miałem za sobą ciężki pobyt na oddziale psychiatrycznym, świeżą abstynencję od benzodiazepin..Terapia się kończyła, a ja wciąż czułem się słabo..Zarówno ja od siebie, jak i rodzina oczekiwaliśmy sukcesu, całkowitego wyleczenia, uważałem w swoim mniemaniu (podobne oczekiwania mieli moi bliscy), że muszę sobie już radzić całkowicie sam, muszę być zdrowy, wracać do pracy, a czułem się wciąż źle.., na oddziale okazało się, że ktoś ma leki (Lorafen), ja z kolei miałem w domu niepotrzebne opakowanie pewnego leku antydepresyjnego, którego ta osoba potrzebowała, po przepustce zrobiliśmy podmianę i tak wróciłem do nałogu..

Po powrocie z oddziału nerwic, pomimo powrotu do zażywania benzodiazepin zdecydowałem się kontynuować psychoterapię w formie indywidualnej, trwało to przez kilka miesięcy .Terapia była załatwiana we własnym zakresie i trochę po znajomości, dojeżdżałem co tydzień do miasta gdzie był wspomniany oddział, jednakże nie odstawiłem leków (benzodiazepin), nie byłem w stanie..

Nie wiem, czy to ja nie byłem gotowy wtedy do zmian, czy osoba prowadząca terapie nie umiała do mnie trafić, w ogóle odnosiłem wrażenie, że jestem traktowany trochę ironicznie i pretensjonalnie, jakby z góry i czułem się przez to jeszcze bardziej do niczego (podobnie ironiczny stosunek do mnie miała moja matka kiedyś), co mnie tylko jeszcze bardziej wkurzało..Fakt, zdobyłem po pobycie w ośrodku, jak i tejże psychoterapii na którą dojeżdżałem można powiedzieć swój pierwszy duży wgląd w siebie który w późniejszych latach zaprocentował w leczeniu mojego uzależnienia od leków BDZ, jak i nerwicy, lecz wtedy nie byłem w stanie odstawić benzodiazepin.