UA-43269020-1

odstawianie benzodiazepin w szpitalu

Parę dni temu napisała do mnie jedna sympatyczna Pani z problemem zbyt szybkiego odstawienia benzodiazepin, czego konsekwencją było wystąpienie wielu nieprzyjemnych efektów odstawiennych, w następstwie czego osoba ta znalazła się w szpitalu psychiatrycznym, ponieważ nie wiedząc co się z nią dzieje, desperacko szukała tam jakiejś pomocy.. Niestety pobyt na takim oddziale okazał się dla niej bardzo przykry, żeby nie powiedzieć traumatyczny. Podobne uczucia towarzyszyły mi gdy przeszło 20 lat temu (1995r) znalazłem się w takiej samej placówce (również z własnego wyboru) w zamiarze „bezpieczniejszego” odstawienia leków uspokajających, po kilku nieudanych „odstawkach” na własną rękę, w domu..

Pamiętam, jak w roku bodajże 1995 umówiłem się do lekarza przyjeżdżającego 1 raz w tygodniu z większego miasta wojewódzkiego, do mojego miasta, myśląc, że ten pomoże mi odstawić leki uspokajające (benzodiazepiny).. Był to specjalista, klinicysta z doktoratem, więc liczyłem na jakąś postęp w leczeniu, na profesjonalną  psychoterapię, o której już wtedy coś tam słyszałem, a która w moim mieście nie była wtedy dostępna. Umówiono mnie na wizytę prywatna, byłem przy nadziei.. Niestety, nie było żadnej terapii, pan doktor przepisał mi leki antydepresyjne nowej generacji SSRI, kolejna próba odstawiania w domu, tym razem Xanaxu (Alprazolam) – porażka.  Później drugie leki antydepresyjne SSRI nowej generacji, czekanie aż się „wkręcą” (przez jakieś 2-3 mies ), kolejna próba odstawienia benzodiazepin i znów porażka.

Trzecia wizyta, przez 3 mies kolejne leki antydepresyjne nowej generacji i znowu klapa.. Były także leki starszej generacji jak Anafranil, niestety nie było zadowalających  efektów. Spotkania trwały ok 10-15 min i nie miały nic wspólnego z psychoterapią, w końcu specjalista psychiatra rozłożył ręce i zaproponował mi pobyt na oddziale klinicznym..

Dał mi jakiś papier, żebym wyraził zgodę na piśmie, podpisałem bez specjalnego wahania, byłem sponiewierany, ślepo  ufałem, zaszło totalne nieporozumienie.. Umówiliśmy się na konkretny dzień, rodzice zawieźli mnie na miejsce, dodam, że przed wyruszeniem w drogę wziąłem dużo większą dawkę Xanaxu (Alprazolamu) niż zwykle, bodajże 7-8 mg w trakcie jednego dnia (wziąłem chyba ze strachu, na zapas)..

Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że wchodzę na typowy oddział psychiatryczny, rodem z filmów, cały zadymiony smogiem pochodzącym z palonych non stop papierosów, które jak się później dowiedziałem było główną  i jedyną rozrywką na tym oddziale, no może po telewizorze, który od rana do wieczora “wył” jak oszalały, bo okupowany był non stop przez jednego z pacjentów, który słyszał wydobywając się z niego “głosy”. Gość nie dał nikomu się do niego zbliżyć, więc byliśmy skazani na niego od wczesnych godzin rannych do aż do godziny 22.00

Po korytarzu, w tą i z powrotem “dreptali” pacjenci (druga rozrywka), jedni normalnie, po prostu dla ruchu, większość jednak stanowili pacjenci nasyceni silnymi lekami z grupy neuroleptyków, którzy jakby “sunęli” w tej mgle z dymu jak jacyś „zaklęci” zombie, z dziwnymi, posępnymi i maskowatymi twarzami.. Niektórym z ust ciekła ślina. 

Jadąc tam nie przyszło mi nawet do głowy, że będzie to zwykły oddział psychiatryczny, gdzie pacjenci z nerwicami, będą wymieszani z pacjentami chorymi na psychozę, manię, paranoję, a właściwie tych pierwszych to była tak naprawdę niewielka garstka, która starała się trzymać jakoś razem.. Zakwaterowano mnie w pokoju 4 osobowym, gdzie jeden z pacjentów, chory na ciężką depresję ubrany w pidżamę leżał praktycznie całe dnie jak kłoda i głównie spał, wstawał tylko na posiłki, drugi od razu jak tylko wszedłem nagle znieruchomiał i zaczął się usilne “wgapiać” we mnie i po chwili oznajmił mi ,że mnie zabije!  gdyż wg niego jestem “wilkiem”..

Patrzył na mnie często i spode łba jakimś takim dziwnym, „złym” spojrzeniem, a w nocy pluł na oślep przez sen po ścianach.. Muszę dodać, że łóżka mieliśmy głowa, w głowę, mówiono, że to paranoik, krążyły nawet plotki, że to były policjant “zomowiec”, któremu przed akcją w terenie podawano narkotyki. Pielęgniarze, owszem byli, ale nadzorowali przede wszystkim w ciągu dnia, a w nocy pilnowali tylko porządku na korytarzu, czy się ktoś nie szwenda i nic ich ponadto 0nie obchodziło, taki przynajmniej miałem odczucie..

Przyznam, że oprócz swoich lęków, złego samopoczucia związanego z zbyt szybką „odstawką” leków BDZ, często bałem się również o swoje życie, szczególnie w nocy że np osobnik, który mi groził napadnie mnie z zaskoczenia  i udusi poduszką w śnie, bo wiadomo co zrobi chory psychicznie (?!) ..podobno gość silny był jak tur, nawet pielęgniarze czuli przed nim jakiś respekt.

Później w pokoju mieliśmy 18 latka cierpiącego na chorobę sierocą, który nic nie mówił, tylko siedział, cały czas się kiwał  i .. onanizował, tak w ubraniu ok kilku do kilkunastu razy dziennie, a któregoś razu robił to wtedy, kiedy młoda pielęgniarka mierzyła mu ciśnienie.

Kiedy wychodziliśmy z pokoju kradł nam wszystko co słodkiego w szafkach tylko mieliśmy, ciastka, czekoladę, banany, ale najgorsze było to, że nikt nie interesował się jego higieną osobistą, nikt go nie kąpał , po tym co wyprawiał w ciągu dnia..

Zareagowano dopiero, gdy zgłosiliśmy ten fakt na konsylium lekarskim, które zbierało się raz na jakiś czas, by porozmawiać z pacjentami, to samo było z zomowcem, musieliśmy kilka razy interweniować, aż w końcu na noc podano mu jakieś mocniejsze środki nasenne, ale to dopiero gdzieś w połowie pobytu.. cdn