CD..Zdarzały się różne nieprzyjemne rzeczy, czasem jakaś dziewczyna nagle zaczynała głośno krzyczeć, rozpaczliwie płakać, wyć klęcząc na podłodze, innym razem ktoś z grupy “zdrowszych” zażartował sobie z młodego chłopaka, wyglądającego całkiem normalnie, lecz ten wpadł w szał, krzycząc na cały oddział, że chcą go “żywcem zakopać w ziemi”!..
Innym razem jakiś pacjent, w środku nocy przerywając ciszę nocną, na sali łapał nagle „dziką fazę” i po wzięciu głębokiego wdechu ni z gruszki, ni z pietruszki jednym tchem zaczynał “nadawać od rzeczy” dobierając słowa zupełnie bez sensu, w stylu i z szybkością taką jaką normalny człowiek chyba nie byłby w stanie zrobić
Pamiętam też, że w nocy po oddziale chodził pewien starszy człowiek z długą brodą, snuł się jak jakiś duch przemierzał sale i myszkował po szafkach, czuł się jak u siebie, brał co chciał, którejś nocy przebudziłem się i zobaczyłem w ciemnościach jego postać nachyloną bezpośrednio nade mną w bezruchu, z ponurą miną, z oczami wlepionymi we mnie, zerwałem się na równie nogi! myślałem wtedy, że wyskoczę z łóżka i przebiję sufit nad sobą! 🙁 Mówiono później, że ten człowiek przebywa na oddziale od 30 lat nie mając żadnej rodziny, nie miał gdzie pójść i że ogólnie dobrze mu tu jest..
Innego dnia przywieźli pacjenta w jakimś amoku, zamknęli go piętro wyżej, gdzie były izolatki dla szczególnym przypadków lub pacjentów podsądnych (np więźniów), krzyczał przez całą noc, najpierw w kółko “mamo!”, później przez następną godzinę “tato” i tak na zmianę do rana.. jednakże ten krzyk był jakiś dziwaczny, metodyczny, nienaturalny, żeby nie powiedzieć „automatyczny”, jakby płyta w gramofonie się zacięła, nie budził wtedy we mnie współczucia, raczej przerażenie.. Po za tym wszystkim, łóżka stare, metalowe, w moim jedna poprzeczka w stelażu zbyt wygięta do góry uciskała mnie w plecy! szafki przy łóżkach brudne, lepiące się , jednym słowem syf ..czy pacjenci psychiatryczni nie zasługują na to, by przebywać w lepszych warunkach ? lub, by przynajmniej ktoś tam posprzątał do czasu do czasu (?!)
Xanax (Alprazolamu), który wtedy brałem średnio w dawce 6-7 mg / dzień, lekarz odstawił mi od razu, całkowicie zastępując go Relanium w coraz mniejszej dawce.. ale ta „substytucja”, nie miała nic wspólnego z prawdziwą, fachową substytucją, bo po dwóch latach regularnego brania na zmianę Clonazepamu i Xanaxu w w/w dziennej dawce trwała tylko 3 dni i nie podano mi diazepamu w równoważnej dawce do dawki leku pierwotnego, tylko ok 3 x 5 mg Relanium, a przecież 6 mg Clonazepamu = 120 mg Relanium !!! Następnie zostałem zupełnie bez benzodiazepin, wtedy też nie dostałem już żadnych antydepresantów, niczego oprócz polopiryny i wapna na własną prośbę (byłem lekko przeziębiony).
Co gorsza lekarz w trakcie pobytu doszukiwał się u mnie na siłę depresji maskowanej, jako głównej jednostki chorobowej i prawdopodobnie zamierzał mnie leczyć elektrowstrząsami! Nigdy nie miałem zdiagnozowanej depresji, owszem, w późniejszych okresach moje dolegliwości określano jako zaburzenia nerwicowo-depresyjne “mieszane” (fobie społeczną), ale nie depresja endogenna..
Elektrowstrząsy, gdyby ktoś chciał wiedzieć polegają na tym, że usypiają pacjenta silną narkozą na jakieś 3 minuty, prawdopodobnie wkładają mu jakiś ochraniacz do ust, by nie przegryzł sobie języka z tego co słyszałem podłączają mu do głowy elektrody, przez który następuje krótki przepływ prądu o jakimś natężeniu (nie znam szczegółów), który ma chyba pobudzić jakieś obszary mózgu..
Oczywiście nikt tego z bliska nie widział poza personelem medycznym, po „zabiegu” pacjentów odwożono do pokoju, którzy najczęściej spali jeszcze przez jakieś pół godziny, a później zaczynali normalnie funkcjonować..
Z tego co zaobserwowałem, to na oddziale zwykle przeprowadzano serię takich elektrowstrząsów (od ok 9-14, jeśli dobrze pamiętam.. ?), rozciągniętych oczywiście w dłuższym czasie, na okres pobytu pacjenta w szpitalu, mniej więcej raz na tydzień..
Zanim jednak zaordynowano komuś tak sposób leczenia, zwykle wcześniej pacjent musiał odbyć szereg badań oraz różnych konsultacji lekarskich
W szpitalu psychiatrycznym spędziłem około 3 tyg, jakoś przetrwałem, lecz nie czułem się tam dobrze, a już na pewno bezpiecznie! Nie dość, że miałem zaawansowaną fobię społeczną, więc sam kontakt z dużą grupą ludzi 24 h na dobę był dla mnie bardzo stresujący, do tego oprócz „wrodzonego” poczucia gorszości dochodziło dodatkowo ogromne poczucie winy, że nie daję rady odstawić leków, nawet z pomocą lekarza, to do tego jeszcze świadomość, że przebywam na prawdziwym oddziale psychiatrycznym, a przecież wcale nie miałem psychozy, paranoi, mani, obłędu, depresji, więc czułem się o tego jeszcze gorzej!
W trakcie pobytu podświadomie czułem, że cierpię raczej na nerwicę lękową i uzależnienie od benzodiazepin, lecz lekarz nie był przekonany. Dopiero jak wszedłem w kontakt z jedną panią doktor z sąsiadującego z budynkiem oddziału nerwic (przychodziła na dyżury), udało mi się przekonać lekarza prowadzącego, że nie cierpię na depresję organiczną, jak już to stany przygnębienia spowodowane nerwicą, lekami, zmęczeniem..no i tak trafiłem na oddział nerwic,a tam już zupełnie inna “jakość”..
W pomieszczeniach czysto, żadnych krat w oknach, ładne firanki, na parapetach kwiatki w doniczkach, pewnie dlatego,że nikt tam ich nie jadł (zapomniałem napisać,że podczas mojego pobytu w tym “psychiatryku” trafił się pacjent z totalną paranoją, który przed moim przyjazdem został zamknięty w izolatce, bo wyjadał kwiatki z donic, ponoć brał się nawet za kaktusy..
Wnioski ? Myślę, że każdy wyciągnie je sam, wierzcie lub nie, ale każdy szczegół opowiedziany przeze mnie w tych dwóch wpisach jest prawdziwy (żadnego koloryzowania, niestety!) ja od siebie dodam, powtarzając już to co wcześniej napisałem, że powinny (być może) powstać jakieś wydzielone miejsca dla detoksu lekowego, ewentualnie specjaliści powinni kierować swoich pacjentów z problemem uzależnienia od benzodiazepin do innych placówek, niż psychiatryczne, jeśli ich odwyk miałby się zakończyć sukcesem, a nie traumą lub ucieczką, wypisem na żądanie? (chyba ,że ktoś w trakcie odstawiania benzodiazepin doświadcza objawów psychozy) Może mogły by to być szpitale psychiatryczne z oddziałami, gdzie przebywają pacjenci z lżejszymi schorzeniami (nie psychotycznymi), cierpiące na nerwice, depresje (?).. Ludzie ponoć uzależniają się nie tylko od leków uspokajających i nasennych, jest też kodeina zawarta w syropach przeciwkaszlowych, młodzież uzależnia się też od sterydów, środków przeczyszczających (bulimia, anoreksja), jak również środków przeciwbólowych, szczególnie tych narkotycznych
Może powinny to być szpitale dla “nerwowo chorych”(?), byłem w takim, fakt, wieje nudą, brak konkretnego wsparcia psychologicznego, psychoterapii, ale zupełnie inna atmosfera, czysto, miły pogodny personel, no bo pacjenci zupełnie inni. Może jakieś sanatorium dla nerwowo chorych z fachową opieką medyczną, gdzie pacjent będzie miał dostęp zarówno do lekarza psychiatry, jak i psychologa(?)
Byłam w takim szpitalu-Centrum ..Nerwic…podawano mi benzodiazepiny..
dorota: a jak Ty się czujesz? Niestety, benzodiazepiny mają to do siebie, że przynoszą dużą ulgę na początku, ale nie leczą choroby pierwotnej, działają tylko objawowo i można powiedzieć, że w pewnym sensie „usypiają” chorobę (nerwicę, fobię)..Człowiek używający benzodiazepin uzależniając się od leków buduje swoje poczucie wartości i pewność siebie opierając się jakby na podstawie „platformie” z leków, jednakże ta podstawa jest krucha, jak zamki na piasku, nie ma nic wspólnego z prawdziwym zdrowieniem, byle powiew wiatru, większa fala od morza i po zamkach nic nie zostaje ;-/
Dorota: Czy Ty pamiętasz swoją „chorobę pierwotną”? Pamiętasz z jakiego powodu i w jakiej sytuacji przepisano Ci pierwsze benzodiazepiny?? Pamiętasz, co Ci konkretnie dokuczało najbardziej za nim zaczęłaś zażywać te leki (?) i co sprawiło, co ustąpiło wraz z rozpoczęciem stosowania benzo?