Dziś na blogu znów o lekomanii, lecz trochę nietypowo – wywiad z pewną ciekawą osobą, to tak w ramach urozmaicenia, zaś ja sam wcielę się w kogoś, kto ten wywiad przeprowadzi (z góry proszę o wyrozumiałość!). Dlaczego tak (?) Ponieważ chciałbym na tym blogu przybliżać nie tylko historie ludzi uzależnionych, ale też postaci osób w jakiś sposób zaangażowanych w działania na rzecz nagłośnienia tego niepokojącego, stale narastającego zjawiska jakim jest lekomania w Polsce.
Nie po to, by szukać “winnych”, wytaczać im sądowe procesy, lecz po to, by coś zmienić, kogoś przestrzec, komuś coś uświadomić, by działać profilaktycznie, w końcu by w ogóle uświadomić, że problem jest i trzeba się nim zająć. W związku z tym dziś na blogu mam przyjemność przedstawić Adama Zalewskiego, młodego, wartościowego człowieka, który napisał pracę magisterską na temat lekomanii w Polsce. Zapraszam!
– Wywiad z Adamem Zalewskim
Piotr K. : Adam, od jakiegoś czasu jesteśmy w stałym kontakcie, trochę więc o Tobie już wiem. Na przykład, że mieszkasz w Łodzi, masz 26 lat i jesteś “człowiekiem orkiestrą”: prowadzisz portal internetowy Biotechnologia.pl, pracujesz w łódzkiej telewizji regionalnej, jako wolontariusz wspierasz jeden z domów dziecka w Łodzi, jesteś absolwentem dziennikarstwa i od niedawna – pedagogiki resocjalizacyjnej. W listopadzie obroniłeś pracę magisterską dotyczącą zjawiska lekomanii i dlatego nasze drogi się skrzyżowały. Powiedz, skąd pomysł, by zająć się tym tematem? To była Twoja własna inicjatywa czy kogoś z uczelni?
Zdecydowanie moja własna, co więcej – przekonania o słuszności tej pracy musiałem długo bronić (w połowie pierwszego semestru zmieniła mi się promotor i ona jako pierwsza uwierzyła w ten temat – dziękuję serdecznie pani dr Wandzie Baranowskiej). Równie długo szukałem także sposobu, jak ten temat pokazać przekrojowo, obiektywnie i według wszelkich kanonów akademickich (uwierz, że kiedy angażujesz się w coś emocjonalnie, trudno o spełnienie wszystkich „sztywnych” kryteriów uczelnianych). Sam pomysł zaś zrodził się z obserwacji rzeczywistości – kiedy na pierwszych spotkaniach seminaryjnych dostawaliśmy od naszej promotor przykładowe prace magisterskie, przewijały się wciąż te same problemy (alkoholizm, narkomania, przemoc), w najlepszym wypadku ubrane w inne słowa i obudowane inną metodologią. Nie lubię działać odtwórczo i iść po linii najmniejszego oporu
Wiesz, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to, o czym przed chwilą powiedziałeś (trendy akademickie) ma dokładne odzwierciedlenie w naszych, polskich realiach… Mam na myśli to, że choć alkoholizm i narkomania wciąż dotyka wiele osób, to kwestia tych uzależnień w naszym kraju wydaje się być już „ogarnięta” – są detoksy, ośrodki leczenia, specjaliści, programy terapeutyczne, czego nie można powiedzieć o leczeniu lekomanii, ten temat jakby nie istniał, podobnie było z tematem twojej pracy – nie istniał.
Zdecydowanie tak. Idąc tym tropem lekomania była pierwszym naturalnym wyborem – nikogo tak bardzo jak Ciebie i czytelników Twojego bloga nie muszę przekonywać, jak niska jest świadomość społeczna w tym temacie, a to rodzi kolejne problemy – marginalizowanie tematu, tworzenie jedynie pozytywnych konotacji leków (jak sama nazwa wskazuje – leki leczą!), bierność i nieświadomość otoczenia. Wiesz, tak naprawdę ocena z pracy czy sama obrona była dla mnie kwestią wtórną, najważniejszy był aspekt praktyczny.
Ponadto sam jestem wyraźnym przeciwnikiem przesadnej farmakoterapii (środki przeciwbólowe po operacjach ortopedycznych odkładałem w dwa dni, podczas gdy powinienem je brać dwa tygodnie), a także na własne oczy obserwuję w rodzinie trwające już kilkanaście lat uzależnienie od leków i to na pewno też miało znaczenie.
Innymi przyczynami, którymi mógłbym także przykuć uwagę czytelników są takie kwestie jak np. lawinowy wzrost rynku reklam leków i suplementów diety, kreujących społeczeństwo lekomanów czy eksperymentowanie młodych osób z różnymi lekami OTC, które sprowadzają do lamusa odurzanie się dopalaczami (spożycie dopalaczy spadło w ostatnich latach dwukrotnie w najmłodszych grupach wiekowych, ale mało kto mówi o pewnej substytucji…). Powodów było oczywiście więcej, ale nie chcę, by czytelnik zrezygnował z lektury już po pierwszym moim „wywodzie”.
Twoja dysertacja to jedna z pierwszych (jeśli nie pierwsza?!) w Polsce praca dyplomowa dedykowana kwestii uzależnień lekowych, jak sam mówisz – skrajnie marginalizowanych. Możesz zdradzić czytelnikom bloga dokładny jej tytuł?
Jasne, choć obawiam się, że tytuł mało ujawni, gdyż jest przystosowany do wymogów akademickich, o których wspomniałem – Lekomania jako zjawisko społeczne i problem indywidualny w opinii osób korzystających z terapii i terapeutów. Moim celem było to, by spojrzeć na to zagadnienie z dwóch stron – wywiady z terapeutami z dużym doświadczeniem w pracy z pacjentami lekowymi, które miały dać istotną bazę merytoryczną oraz historie lekomanów, stanowiące część biograficzną, w której to czytelnik mógł nabytą wiedzę teoretyczną zobaczyć w każdej pojedynczej, często bardzo intymnej historii osoby uzależnionej.
Przyznam, że chyba nawet dla Ciebie tytuł pracy może być zaskoczeniem, gdyż kiedy nawiązywaliśmy kontakt informowałem Cię, że piszę pracę pt. Lekomania jako uzależnienie legalne, akceptowane społecznie i ekskluzywne w opinii terapeutów i pacjentów. Prace akademickie rządzą się swoimi prawami, sens pozostał jednak ten sam.
No właśnie, „ekskluzywny nałóg” – tak określasz uzależnienie od leków uspokajających i nasennych, rozumiem Twój punkt widzenia, rozmawialiśmy na ten temat, wspominałem Ci też, że sam od dawna w ten sposób myślałem o tej kwestii, lecz nie potrafiłem nigdy tych myśli ubrać w słowa. Czy możesz wobec tego wyjaśnić moim czytelnikom o co chodzi?
Sprecyzuję tylko, że tak naprawdę po raz pierwszy usłyszałem takie określenie od znakomitej terapeutki, pani Eli Kowalczyk-Kopery, pracującej w Prywatnym Ośrodku Leczenia Uzależnień TRATWA w Wiśle. Było to już ponad dwa lata temu, kiedy pisałem swój pierwszy artykuł na temat „kultu tabletki” i konsultowałem się z Panią Elą.
Termin jednak tak zapadł mi w pamięć, że teraz używam go zawsze, gdy chcę zobrazować temat lekomanii. Dobudowałem po prostu do niego swoją argumentację. Skoro farmaceuta w białym fartuchu, w sterylnej, czystej, pięknej aptece, za obustronną wymianą uprzejmości podaje pacjentowi upragniony lek, ten uprzednio w wyniku równie uprzejmej rozmowy z psychiatrą bądź lekarzem pierwszego kontaktu, za zamkniętymi drzwiami jego gabinetu dostaje receptę na legalne narkotyki, to czy nie wydaje Ci się, że to słowo oddaje sedno tematu? Nie chodzi w nim o cenę (wiem, że opakowanie leku brane na choroby przewlekłe kosztuje średnio tyle co dobre piwo), a bardziej o zachowanie i okoliczności w relacjach pacjent-farmaceuta, pacjent-lekarz.Celowo napisałem „narkotyki”, gdyż dla mnie jest to to samo. Tylko, że lekoman nie szlaja się po melinach, , sporadycznie robi zakupy na „czarnym rynku”.
Zgadzam się z tym, choć powiem Ci z własnych obserwacji, że to też się zmienia, bo przybywa osób, które kupują lub dokupują leki w Internecie, a większość obecnych, „szanujących” się dealerów oprócz tradycyjnych narkotyków ma już w swoim „asortymencie” Clonazepam, Xanax, Stilnox… Czy mógłbyś przybliżyć w skrócie co zawiera Twoja praca? Do jakich doszedłeś wniosków?
Zwrócenie się lekomanów w kierunku „czarnego rynku”? Zatem mamy kolejny trend w lekomanii! Faktycznie też to zauważyłem samemu z ciekawości śledząc rynek internetowy, jednak za chwilę pokażę Ci, jakie trendy zauważali moi rozmówcy, bo to ważna część pracy. Zachęcam też naszych czytelników, by wskazywali, jakie trendy w ewolucji lekomanii zauważają? To mogłaby być ciekawa „burza mózgów”.
Co do zawartości treściowej pracy, pominę część teoretyczną i metodologiczną, a postaram zainteresować moimi wnioskami z części empirycznej. Pierwszy rozdział badawczy polegał na przeprowadzeniu 10 wywiadów z terapeutami, których selekcjonowałem na podstawie ich doświadczenia w pracy z lekomanami. Postawiłem kilka pytań badawczych i zobaczcie, co wyszło:
– o lekomanii bardzo ciężko jest mówić jako wyizolowanym problemie społecznym, niemal w każdym przypadku towarzyszą jej inne uzależnienia chemiczne bądź schorzenia psychiczne/somatyczne (leki to na początku nie problem sam w sobie, to recepta na problem),
– zmienia się sylwetka współczesnego lekomana i to można określić właśnie mianem pewnych trendów – to już nie tylko ta opisywana w literaturze zadbana, pracująca pani w średnim wieku, ale dziś to bardzo często pracownicy korporacji, którzy muszą wygenerować więcej sił niż pozwala im na to niewspomagany chemicznie organizm.
Ponadto mówimy też o skrajnych grupach wiekowych (z jednej strony „młodzi chemicy”, przyrządzający mieszanki narkotyczne z leków z apteki, z drugiej – osoby starsze, pozostające przez kilkadziesiąt lat w nieuświadomionym uzależnieniu, zażywające stałą niską dawkę, dostające leki na różne schorzenia, które w rzeczywistości są skutkami ubocznymi zwiększonej tolerancji); w wielu ośrodkach najczęstszą grupą osób trafiających do lecznictwa odwykowego są obecnie tzw. politoksykomani (osoby uzależnione od co najmniej trzech substancji, nie licząc kofeiny i nikotyny) – ludzie nie chcą ograniczać się do jednego punktu widzenia, chcą móc kontrolować swoje „zjazdy”, doznawać coraz więcej, coraz intensywniej (poznałem grupę AN, w której aż 70% osób należało do tej kategorii),
– bardzo różne są powody popadania osób w uzależnienie od leków i poza tymi znanymi wszystkim czytelnikom, zwrócę uwagę na kwestię marketingu farmaceutycznego i chciwości koncernów lekowych – poza jawną reklamą leków OTC i suplementów diety w mediach nawet nie zdajemy sobie często sprawy, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami gabinetów; zobrazuję to przykładem szwedzkiego „lidera opinii”, znanego w całym kraju lekarza, który za pokaźną gratyfikacją finansową od doradcy medycznego, zgodził się pozytywnie zaopiniować Prozac, mimo że wiedział jak wiele zatajonych przypadków samobójstw wywoływał; wkrótce po tym lek trafił na półki (polecam książkę Johna Virapena, Skutek uboczny – śmierć. Czy wiesz jakie leki łykasz?, z której dowiecie się więcej),
– bardzo często niewłaściwe jest podejście terapeutów do pacjentów lekowych wynikające albo z nieświadomości tematu albo z braku możliwości konkretnego ośrodka – myślę, że pacjenci lekowi funkcjonujący na bardzo wysokich dawkach, uzależnieni od wielu lat powinni mieć zapewniony dostęp do oddziału zamkniętego i co najmniej 8-tygodniowego pobytu tam (każdy organizm działa inaczej, czasem trwa to dużo dłużej), zindywidualizowanego i stopniowego procesu redukcji dawek ze wsparciem leków osłonowych oraz kontroli stężeń leku w surowicy krwi (kiedy pacjent jest już na dawce zerowej, cały czas duże ilości leków zostają we krwi i mogą wywoływać poważne zespoły abstynencyjne, być przyczyną nawrotów jeśli pacjent będzie już poza ośrodkiem, pozbawiony odpowiedniego wsparcia – tu na tle ogólnopolskim wyróżnia się na pewno Oddział Leczenia Zespołów Abstynencyjnych w Warszawie i praktyki dr Anny Basińskiej); nie zabieram Ci pola Piotrze, sam doskonale na blogu opisujesz realia leczenia w różnych ośrodkach, wiele się nie zmieniło,
– konieczne jest prowadzenie holistycznego modelu działań profilaktycznych – zakaz, czyli profilaktyka negatywna, nic nie da, jeśli nie pójdzie za tym edukacja, czyli profilaktyka pozytywna, i jeśli w działania profilaktyczne nie zostaną zaangażowane wszystkie grupy społeczne – nie tylko osoby zagrożone uzależnieniem, ale też ich rodziny, nauczyciele, lekarze, farmaceuci; co bardzo istotne – chcąc prowadzić profilaktykę musimy uważać, by nie powiedzieć za dużo i nie zachęcić do brania leków, zwłaszcza w przypadku osób młodych; co prawda oni i tak mają aż za dużo informacji w Internecie, ale często, kiedy zaczynam ten temat nawet ze swoimi rówieśnikami, okazuje się, że nie wiedzą oni o powszechnej dostępności narkotyków w aptece, bardzo ważę więc każde słowo zależnie od środowiska, w jakim się znajduję,
– niewątpliwie więc lekomania jest zjawiskiem na skalę społeczną, bardzo jednak trudno jest zmierzyć obiektywnymi metodami rozpiętość tej skali – lekomani idą do ośrodka po wielu latach uzależnienia, kiedy są już na skraju wyczerpania, nie dają rady funkcjonować społecznie i ukrywać dalej swojego uzależnienia, nie wiemy więc ile jest osób, które traktują leki jako dodatek do swojego życia, element codziennej rutyny.
Tak, trudno jest to oszacować, tym bardziej, że jak już wspomniałeś, jest wiele osób, które są uzależnione od stałej, niskiej, terapeutycznej dawki i nie są to tylko osoby starsze… Obawiam się jednak, że może to być całkiem spora liczba, gdyż benzodiazepiny są na rynku dostępne już od ok. 60 lat i przez ten długi okres były przepisywane przez lekarzy różnych specjalności ludziom na wszelkie problemy emocjonalne. Należy pamiętać, że psychoterapia nie była powszechnie dostępna, a i dziś jest z tym różnie, więc ludzie ci nie mieli żadnej alternatywnej możliwości leczenia.
Pozostańmy więc przy tym, że jest to zjawisko społeczne i niedoszacowane. Drugi rozdział empiryczny to osiem biograficznych opisów przypadków osób uzależnionych, pokazujących ogromny przekrój osobowościowy respondentów, pochodzących z różnych środowisk społecznych, w różnym wieku, z innymi przeżyciami, doświadczeniami, „stażem” uzależnienia i abstynencji. Bez względu jednak na te różnice, każda z tych osób musiała napotkać po drodze jakieś czynniki ryzyka, jakiś impuls do brania leków, i w drugą stronę – musiała dotknąć pewnego dna życiowego, by potem móc się podnieść.
Ten rozdział moim zdaniem, zdaniem terapeutów i zdaniem komisji egzaminacyjnej był zdecydowanie najciekawszy. Trudno się dziwić, ponieważ często jest to niemal scenariusz na wyborny film rodem z Hollywood, choć raczej w charakterze dramatu – są tam próby samobójcze, depresja, rozpady rodzin, problemy z prawem, wielokrotne porażki w starciu z nałogiem, całe szczęście jednak są też happy endy – badałem tylko osoby, które zachowują obecnie abstynencję od leków uzależniających i na nowo starają się zaadaptować do społeczeństwa. Pamiętajmy jednak, że nie każda historia tak się zakończy… Ten rozdział ucieka od uogólnień, koncentruje się na emocjach i przeżyciach respondentów, pozwala znaleźć potwierdzenie „suchej” wiedzy w losach drugiego człowieka i w moim przypadku – zrozumieć, co kierowało tymi osobami na różnych etapach życia.
Podszedłeś bardzo poważnie do zbierania materiałów, co dało wymierny efekt – pracę uznano za ponadprzeciętną. Myślisz, że ktoś z uczelni się nad Twoją pracą pochyli, zechce gdzieś ją opublikować? Czy trafi ona do szuflady akademickiego archiwum, gdzie pokryje ją “kurz zapomnienia”? Szkoda by było..
Tak, praca została obroniona na 5, recenzja była bardzo pochlebna, dodatkowo promotor wyraziła wolę pomocy przy poszukiwaniu możliwości publikacji, jednak wychodzę z założenia, że nikt nie przyjdzie do mnie do domu, nie zapuka do drzwi i nie powie: „Adam, znakomita praca, opublikuję Ci ją jako książkę albo serię artykułów naukowych”. Jeśli sam się nie postaram o to, będzie tak jak piszesz – kurz czasu przykryje moje wysiłki. Masz jednak moje słowo, że zrobię wszystko, by tak się nie stało.
No ja myślę i trzymam Cię za słowo (śmiech)
To żeby nie być gołosłownym, w zasadzie już na drugi dzień po obronie usiadłem do pisania maili z konkretnymi zapytaniami, dzięki temu dostałem możliwość publikacji tekstu na temat kultu tabletki w nowoczesnym społeczeństwie w czasopiśmie wydawanym przez Instytut Socjologii Uniwersytetu Rzeszowskiego, który szykuje kolejny numer na okres zima-wiosna 2018.
Oczywiście nie wiem, jakie zbierze recenzje i czy się zakwalifikuje, ale wolę napisać i dowiedzieć się, co ewentualnie zrobiłem źle, a nie czekać z założonymi rękami, nie doskonaląc swojego warsztatu i nie walcząc o ważne dla mnie zagadnienia społeczne. Jest to też o tyle istotne, że realnie myślę o doktoracie w przyszłości, którego podstawą byłoby właśnie pokazanie lekomanii przez pryzmat jednostkowych historii, tylko na zdecydowanie większej próbie i może z bardziej jeszcze rozbudowanym scenariuszem rozmowy. Jakby nie patrzeć, wiem więcej, niż kilka miesięcy temu.
Nie będę pytał szczegółowo, jakie są Twoje dalsze plany, bo po części już mi je zdradziłeś, wspominałeś o kontynuacji swoich badań, teraz mówisz o doktoracie (wow!). Zaproponowałeś mi również połączenie sił, współpracę w temacie publikacji w różnych tematycznych pismach z wykorzystaniem swojej i mojej wiedzy, naszych doświadczeń, wobec tego zapytam o coś innego – myślisz, że nasze działania odniosą jakiś skutek? Coś się zmieni w polskiej służbie zdrowia, w terapii osób uzależnionych od leków? Wciąż nie ma miejsc leczenia, grup i programów terapeutycznych dedykowanych lekomanom..
Zaskoczę Cię Piotrze, pojawiają się już pierwsze miejsca dedykowane problemom lekowym i też nie wiedziałbym o tym, gdybym nie zajął się tą pracą. Przy Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, właśnie za sprawą działań dr Basińskiej, są już pierwsze grupy wsparcia dla lekomanów, a na samym oddziale detoksykacji lekomani mają 30-kilka łóżek do dyspozycji – oboje wiemy, że to kropla w morzu potrzeb, ale od czegoś trzeba zacząć.
Będę także walczył o publikację w tym temacie, bo naprawdę niewiele osób o tym wie, a terapeuci tam pracujący mają pełne ręce roboty, już nie starcza czasu na „promocję”.
Ale czy nasze działania coś zmienią? Wyznaję zasadę, że nie zmienię całego świata, ale jak zmienię co najmniej jedno ludzkie życie, ten czyjś indywidualny świat, to już jest bardzo wiele. Będę się cieszył i doceniał zatem każdą dołożoną przez nas cegiełkę, a są też inni, którzy mają wolę postawić z nami stabilne fundamenty rehabilitacji osób uzależnionych od leków. Mimo różnych życiowych doświadczeń, mam jeszcze trochę wiary w ludzi, chcę czerpać z ich energii, brać od nich co najlepsze i w zamian – oferuję to samo.
A czy sami pacjenci zmienią swoją mentalność? Zaczną szukać przede wszystkim pomocy psychologicznej? Wszyscy uwierzyliśmy w istnienie „cudownych tabletek”, które okazały się nie tylko zawodne, ale w niektórych przypadkach po prostu szkodliwe.
I taka prędzej czy później okaże się farmakoterapia za każdym razem, kiedy w przypadku różnych zaburzeń psychicznych (nerwica, fobia, uzależnienie, depresja, bezsenność) będzie traktowana na pierwszym miejscu, jako główna, wiodąca forma terapii, a benzodiazepiny będą przepisywane przewlekle, a nie doraźnie! W takich przypadkach lekarz powinien zdecydować się co najwyżej na wsparcie psychoterapii lekami nieuzależniającymi, ponieważ według wszelkiej literatury fachowej to właśnie psychoterapia jest główną, zalecaną i najskuteczniejszą metodą leczenia tych zaburzeń, a najlepsze efekty daje łączenie tych dwóch metod (terapia kompleksowa).
Wracając do pytania, nie mogę odpowiadać na nie w tak ogólnym kontekście całego społeczeństwa, ponieważ to wymaga zmodyfikowania osobistej hierarchii wartości każdego z nas. Zarówno ja, Ty i inni, nazwijmy to szumnie „społecznicy”, toczymy nierówny bój, nie możemy konkurować z siłą mediów mainstreamowych, reklam, nie zmienimy szaleńczego tempa życia ludzi. Możemy jednak rozmawiać z drugim człowiekiem, pokazywać im swój przykład.
Po tym wywiadzie wiesz, że żyję intensywnie, miałbym podstawy, żeby napędzać się psychotropami, po czym od razu w nocy przywoływać sen jakimiś Z-lekami. Ja tego nie robię i pokazuję ludziom, że tak też się da. Każdemu, kto ma tak samo, polecam zwykłą rozmowę, może okres świąteczny będzie ku temu szczególnie sprzyjający. Nie patrzmy od razu tak szeroko na mentalność całego społeczeństwa i standardy funkcjonowania służby zdrowia, patrzmy na naszych bliskich i poświęcajmy im po prostu więcej uwagi. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile znaczy prosta wymiana zdań i okazanie zainteresowania. Tego sobie i wszystkim czytelnikom życzę na święta.