Dzięki uprzejmości redakcji Newsweek Polska i jej zgody prezentuje dzisiaj kompletny artykuł pt ”Uwolnić się od życia” autorstwa Anny Szulc (reportażystka, dziennikarka działu społecznego Newsweek. Laureatka nagrody Grand Press 2010 w kategorii reportaż prasowy i Europejskiej Nagrody Dziennikarskiej 2007. Dwukrotnie wyróżniana przez Amnesty International. Autorka dwóch książek „Stacja Kraków” i „Krakowscy Czarodzieje”)
Artykuł ten traktuje o co raz częstszych uzależnieniach ludzi od leku nasennego nowej generacji Zolpidem, który na rynku występuje pod wieloma różnymi nazwami handlowymi np. Stilnox, Nasen i inne.. W artykule wzięły udział zarówno osoby czynnie uzależnione, jak i specjaliści, w tworzeniu tekstu miałem swój udział również ja..
—————————————————————————————————————————————–
„Uwolnić się od życia
Są w Polsce legalne tabletki, po których najpierw zasypia się w minutę, a potem rozmawia z suszarką. Jeszcze później trafia się do szpitala w stanie delirium. Lekarze przepisują te tabletki jak cukierki
Anna Szulc
Księgową Natalię z Krakowa po sześciu pigułkach otoczyło w nocy stado nosorożców. Obudziła się o szóstej rano – nie wiadomo czemu w wannie. Na drżących nogach przeszukała dom, ani śladu po bydlakach. Wzięła prysznic i dwa kolejne proszki. Puder, szminka, szpilki i do korporacji. Uchodzi za doskonałego fachowca i pracoholiczkę.
– Tylko raz koleżanka spytała, dlaczego tak trzęsą mi się ręce. A trzęsą się od dziecka – wspomina księgowa. Ma 29 lat. Miała cztery, gdy ojciec po raz pierwszy sprał ją kablem. Do krwi, bo źle wypastowała mu buty.
Od dziecka Natalia marzy o jednym: wyciszyć się, wyluzować, zapomnieć. Zasnąć tak, by nie śniły się żadne koszmary. Próbowała różnych sposobów: wódka, trawka, neokatechumenat i medytacja w pozycji kwiatu lotosu. Nawet seks z nieznajomymi. Wszystko na nic.
Zolpidem po raz pierwszy przepisał jej trzy lata temu internista z Kołobrzegu. Była na wakacjach, poszła do niego z wysypką. Zalecił wapno. Miły był, więc wspomniała, że wczasowicze w pensjonacie przez całą dobę chleją i ryczą.
– Więc może coś na spanko? – zaproponował. Pamięta jak dziś: wzięła jedną tabletkę, po minucie spała jak kamień.
Jacek (40-letni menedżer w warszawskiej spółce medycznej, praca po 16 godzin na dobę), o zolpidemie wie wszystko: że to jedyny składnik leków sprzedawanych pod rozmaitymi nazwami handlowymi. Że działa szybko – teoretycznie tylko nasennie. W ulotce piszą, że zaleca się go brać najwyżej przez 14 dni, jedną tabletkę na noc. Jacek bierze 20 tabletek – na noc i na dzień. Od pięciu lat, bez przerwy. Poszedł do lekarza, bo tygodniami przewracał się z boku na bok. Miał powody. Przyszedł do firmy bez zysków, za to z koteriami i leniwą administracją. – Musiałem zwolnić dwie niemrawe recepcjonistki – wspomina. Przykro mu było. Naprawdę był pod presją. Zolpidem? Na początku cud miód. Jedna pigułka, z czasem dwie, potem już siedem. Po roku zauważył, że jak weźmie dziesięć pigułek, ma w głowie, jak mówi, fazy.
– Raz wesołe miasteczko, innym razem miasteczko Twin Peaks, ogniu krocz ze mną – opowiada. Kiedyś ogień tak kroczył za Jackiem, że wywiał go na dach domu, dwa piętra plus strych. – To nic. Kolega ze studiów, też na zolpidemie, myślał, że jest pilotem bombowca. Wyfrunął przez okno po czterech tabletkach. Zabrali go na sygnale na SOR. Ale przeżył.
Coraz więcej i więcej
– Ludzie po tabletkach z zolpidemem robią rzeczy porażające – zauważa doktor Jarosław Woroń, farmakolog kliniczny ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. – Rozmawiają z kosmitami, lunatykują, opróżniają lodówkę aż do dna, aż do zadławienia się. Wsiadają do samochodu w piżamie i jadą jak opętani przed siebie.
Jako pierwsza zauważyła te niepokojące zjawiska amerykańska Federalna Agencja ds. Żywności i Leków. Już 10 lat temu nakazała, by na ulotkach dołączonych do 13 leków nasennych zawierających zolpidem pojawiło się ostrzeżenie przed możliwością wystąpienia „zespołu zachowań we śnie”, z których najbardziej szokującą formą jest „sleep driving” – jazda samochodem w półśnie.
Doktor Woroń zdecydował się niedawno na eksperyment: funkcjonariusze Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie pobierali krew od kierowców. – Złapaliśmy kilkanaście osób tuż po zażyciu zolpidemu. Tuż po, ponieważ substancja bardzo szybko, po dwóch godzinach, znika z organizmu.
Znika, ale nie daje o sobie zapomnieć; nawet po kilku godzinach od wzięcia tabletek pojawiają się zespoły odstawienne. To dlatego ludzie, którzy wieczorem biorą zolpidem, rano czują się jakby mieli ciężkiego kaca. Dlatego muszą „klinować” – brać coraz więcej i więcej.
Skąd to wiemy? Głównie z portali takich jak psychiatria pl, gdzie internauci opisują swoje przeżycia po zolpidemie. „Brałem zolpidem kilkanaście lat. Pod koniec było to już 70-80 tabletek na dobę. Kiedyś urwał mi się film na dwa dni, a w międzyczasie wziąłem kilka opakowań i nie wiem, co robiłem” – pisze ktoś. Inny zwierza się: „Biorę zolpidem w dawce 4 tabletek dziennie. Sięgam po ten lek, bo daje sen, który na kilka godzin uwalnia od życia”.
Porady i przestrogi lekarzy? W internecie próżno ich szukać. Jest wprawdzie kilka ostrzeżeń na portalach medycznych, ale są dostępne wyłącznie dla specjalistów. Jest też komunikat na stronie gdańskiego oddziału NFZ o tym, że w 2012 r. w artykule w „British Medical Journal Open” naukowcy wykazali, że przewlekłe stosowanie leków takich jak zolpidem ponad trzykrotnie zwiększa ryzyko wystąpienia chorób nowotworowych. „W związku z powyższym, wskazana jest daleko idąca ostrożność w ordynowaniu zolpidemu” – ostrzegają specjaliści.
I co? I nic. – Zolpidem długo był reklamowany przez przedstawicieli koncernów farmaceutycznych jako lek, który, w przeciwieństwie do leków starszej generacji, barbituranów, potem benzodiazepin, nie uzależnia. Tak długo, że polscy lekarze święcie w to uwierzyli. Do dziś chyba nie chcą wiedzieć, że zapisują lek śmiertelnie groźny. Lek, który potrafi rozwinąć tolerancję do niewyobrażalnych rozmiarów, od którego uzależnienie powoli robi się naszym problemem narodowym – mówi dr Woroń.
W podobnym tonie wypowiada się doktor Anna Basińska-Szafrańska z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. – Wiedza o zolpidemie jest w Polsce dramatycznie nikła. Lekarze zapisują go hojnie, bez żadnych barier. Wręcz zdarza się, że doradzają pacjentom, by stosowali go przewlekle. Pacjenci biorą więc zolpidem latami, bo działa na nich magia białego kitla. Biorą, bo po pewnym czasie zauważają, że gdy mija działanie leku, czują się bardzo źle. Że rano wstają z uczuciem niepokoju, które mija dopiero po kolejnej tabletce. Pojawiają się problemy z układu krążenia, mięśniowe, gastryczne. Z czasem poza dawką nocną przyjmują lek w kilku dawkach dziennych.
Ostatecznie biorą 20, 50, nawet sto na dobę. A potem lądują na oddziałach ratunkowych z nadciśnieniem, przyspieszonym biciem serca, zagrożeniem zawałem lub wylewem.
– Miewają napady padaczkowe, a nawet… delirium, choć nie mieli w ustach alkoholu – mówi doktor Basińska-Szafrańska, która stworzyła autorski program detoksykacji osób, które nie są już w stanie funkcjonować bez zolpidemu. Detoks trwa osiem tygodni, polega na powolnym odstawianiu leku, dobieraniu innych, które łagodzą uzależnienie. – Od pacjenta na oddziale regularnie pobierana jest krew, detoks kończy się, gdy krew pacjenta jest „czysta”, a organizm przyzwyczajony do nowego stanu – tłumaczy psychiatra.
Kto trafia do niej na oddział? Głównie ludzie na etapie rozpadu rodziny, finansów, utraty pracy i zainteresowań. Pracownicy korporacji i gwiazdy estrady. Zadłużeni po uszy młodzi biznesmeni. Starsi profesorowie z dobrych uniwersytetów. Większość bierze zolpidem garściami. Tracą kontakt ze światem, rodziny przywożą do szpitali bliskich z przekonaniem, że zapadli na otępienie, a może i chorobę Alzheimera. Po odtruciu rzekome otępienie mija.
Anna Basińska-Szafrańska ze swym zespołem jest w stanie przyjąć rocznie kilkaset osób z zolpidemowym problemem. Na więcej nie ma funduszy i miejsc na oddziale. – To już prawie połowa wszystkich uzależnionych od leków, leczonych w naszym Instytucie – martwi się. Jej zdaniem nałogowo brany zolpidem dogania uzależnienia od narkotyków i dopalaczy.
– Paradoksalnie moda na zolpidem dopada ludzi sukcesu – twierdzi dr Jarosław Woroń. – Tych, którzy gonią za sławą, za pieniędzmi. Dobija ich stres. A oni nie chcą i nie lubią mieć stresów, chcą mieć tabletkę. Nawet jeśli to kosztowne i czasochłonne. Bo przecież trzeba iść do jednego lekarza, drugiego, zaprzyjaźnić się z kilkoma, jeszcze lepiej kilkunastoma.
Nie ma skrótów
– To trochę jak z alkoholem. Jedni piją okazjonalnie, dla przyjemności, dla innych alkohol staje się panaceum na wszelkie kłopoty – zauważa Piotr K. Z zawodu jest inżynierem, ma 47 lat, mieszka w Stalowej Woli. Kiedyś miał odpowiedzialną pracę, chodził w garniturze i z teczką. Odwiedzał ludzi, których się panicznie bał. Powód? Fobia społeczna, lęk przed kompromitacją, krytyką, ośmieszeniem. Do tego agorafobia i napady panicznego lęku, bezsenności i jeszcze nerwica. Kilka lat temu poszedł do lekarza. Dostał końską dawkę psychotropów, w tym . Szybko się uzależnił. Doszedł do kilkunastu tabletek na dzień.
Próbował różnych terapii, lądował w ośrodkach dla alkoholików i narkomanów. Nie pomagało, czuł się coraz gorzej. W kolejnych latach to, co, dzięki lekom, miało zniknąć – lęk i panika, bezsenność, fobie – tylko się spotęgowało. Coraz częściej wpadał w stany płaczliwości albo agresji. Kiedyś, przez te nerwy, złamał sobie duży palec u nogi, bo z całej siły kopnął w kuchenną szafkę.
Ale stał się cud: po kolejnej próbie samobójczej trafił na wyjątkowych specjalistów, którzy przestali mu przepisywać tabletki. Zaczęli go leczyć z nałogu, doradzili psychoterapię. – Odkryłem ze zdumieniem, że można żyć bez góry piguł, kiedy zrozumie się istotę swoich lęków i traum. Gdy usunie się przyczyny napięć można, z dużym mozołem, zdrowieć – mówi.
Od ośmiu lat K. wraca powoli do życia. Chodzi na spacery z psem, jeździ na rowerowe wycieczki, z pomocą psychoterapeuty i rodziny odbudowuje wiarę w siebie. Ponad trzy lata temu założył bloga www.lekomaniablog.pl, by tłumaczyć nałogowcom, że da się inaczej. Skutecznie? I tak, i nie. Niedawno urwał mu się kontakt z mądrą kobietą, trzy fakultety. Tak bardzo uzależniła się od zolpidemu, że gdy go zabrakło, dostała napadu padaczki. Potem wyszło na jaw, że przerabiała recepty. Wyskrobywała mniejszą dawkę, wpisywała tyle, ile jej było trzeba. Dużo.
Jakiś czas temu dostał list od kobiety, której mąż przez zolpidem stracił majątek. Aby zdobyć pieniądze na lek zaczął się prostytuować. Żona tak go kocha, że wzięła kredyt na jego kolejny odwyk.
– Nie wróżę ich związkowi świetlanej przyszłości – prorokuje ze smutkiem Piotr K. – No chyba, że mąż pójdzie na detoks, na psychoterapię, wypieprzy zolpidem, spróbuje żyć normalnie. Ale to może potrwać, bo w życiu nie ma skrótów. Cudownych leków również.”
Tytuł lekomania a w artykule tylko jeden lek. No nic.
No tak, akurat w tym artykule jest o jednym leku, bo autorka z tego co wiem, miała zebrany wywiad z ludźmi uzależnionymi o Zolpidemu i skupiła się na nim.. Oczywiście nie wyczerpuje to w ogóle tematu, bo lekomania jest szerszym pojęciem i obejmuje (oprócz uzależnień od Z-leków) także uzależnienia od takich leków jak benzodiazepiny, przeciwbólowe opioidy, jak również sterydy anaboliczne, leki przeczyszczające stosowane przez anorektyczki.. Osobiście uważam, ze można uzależnić się również od viagry, antybiotyków, a nawet witamin, suplementów diety. W wpisach na moim blogu znajdziesz wzmianki o różnych lekach, choć głównie na temat benzodiazepin i z – leków, ponieważ z tymi lekami miałem sam do czynienia
Myślę, że tez sami sobie jesteśmy winni. Często zamiast robić badania, szukać, oczekujemy leku, który pomoże teraz i w tej chwili. Jak boli kręgosłup, to kto by tam myślał o RTG na terenie krakowa można zrobić bez problemów, lepiej połknąć przeciwbólowe i po problemie.
Niestety, to smutna prawda, pęd za karierą, wyścig szczurów, nie mamy czasu chorować, jak coś boli, to pigułka, najlepiej od razu z „grubej rury”, opioidowa, tym bardziej, że żyjemy w Polsce w czasach „kultury tabletki”, gdzie wszystko zachęca do brania leków, jest na to akceptacja i społeczne przyzwolenie
Dlaczego w Polsce lekarz nie przyjmuje odpowiedzialności za błąd w leczeniu?
bo nie było by lekarzy w Polsce
A nie przyjmuje?.. Przecież można by zebrać jakieś dowody i go podać do sądu (?)
Dr Basińska przyznała, że wiedza lekarzy jest „dramatycznie niska” i „działa magia białego kitla”. Niemniej pacjentowi na oddziale już tego nie powie. Nie przyzna, że to specjalista psychiatra popełnił błąd, ale bez żenady zarzuci pacjentowi ćpuństwo. Trzeba pamiętać o najistotniejszej kwestii: pacjenci lekowi w większości przypadków idą do specjalisty zamiast do monopolowego, bo widzą, że jest problem, są somatyzacje, coś się dzieje na orbicie, po czym dostają recepty na lek, który wbija kolejny gwóźdź do grobowej deski. Dlaczego w Polsce lekarz nie przyjmuje odpowiedzialności za błąd w leczeniu? Może należy nazwać rzeczy po imieniu: błąd w sztuce? zaniedbanie pogłębiania wiedzy w zawodzie? skutki uboczne leczenia psychiatrycznego? Nigdy nie sądziłam, że dotknie mnie uzależnienie po wizytach u lekarza specjalisty. Nigdy nie sądziłam, że chcąc podjąć mądrą decyzję i rozpocząć leczenie, skończę zmagając się z nałogiem. Może trzeba było pójść od razu do monopolowego albo dilera dragów..? Byłoby taniej… I tego mi w artykule pani Szulc zabrakło.
Marta: Dzięki za komentarz..
Nie znam dr A.Basińskiej, nie byłem u niej na oddziale, ale jeśli jest tak jak mówisz, to czy to nie jakiś rodzaj solidarności lekarskiej ? Mówi się o braku wiedzy w sprawie leków BZD, konsekwencjach uzależnienia u internistów, lekarzy rodzinnych itp., ale ludzie piszą często o tym, że także wielu psychiatrów popełnia błąd
Niestety, ale całkowicie zgadzam się z Tobą, często tak właśnie jest
Nie wiem czy nie przyjmuje (?) być może są takie możliwości (?) Tylko,że ja zastanawiam się, czy to nie jest błąd całego systemu lecznictwa w tej konkretnej kwestii (?) i to już na poziomie kształcenia, i tak ogólnie.. Być może w tym wszystkim zarówno lekarz, jak i pacjent są ofiarami, z tymże ten drugi wychodzi na tych chyba znacznie gorzej :-/
No cóż, solidaryzuję się w pełni, z tym co tu napisałaś, niestety ze smutkiem muszę stwierdzić, że tak to właśnie w wielu przyp wygląda..a skoro specjalista daje przyzwolenie lub wyraźnie się negatywnie nie wypowie, to i pacjent lekceważy zalecenia, w końcu to leki, nie narkotyki, czy alkohol..
Właśnie dlatego wolę naturalne ziołowe preparaty, bo jak żyję w ciągłym stresie i jeszcze dołączają do tego problemy z zasypianiem to najlepiej działa na mnie ovobiovita z biovitalium24.pl
Często w pewnym momencie terapii pada pytanie: „jak zacząć dbać o siebie”. Przez tyle lat uzależnienia i lekceważenia swoich potrzeb to naprawdę problem. Okazuje się, że wiedza o tym kim się jest, jak się reaguje, co odczuwa, co potrzebuje itp, jest znikoma. Dotychczasowe życie polegało na dyktowaniu tego co ma się czuć poprzez zażywanie substancji psychoaktywnych. Było to traktowanie siebie samego przedmiotowo i użytkowo. Dla określonych stanów lekceważyło się wszystkie odczucia np. głodu, zmęczenia, nierzadko wycieńczenia organizmu. Zagłuszało swój własny głos rozsądku, że to niszcząca droga i trzeba się zatrzymać. Z biegiem czasu nawet ten głos też stał się coraz mniej słyszalny, więc gdy w trakcie terapii mowa o zadbaniu o siebie powstaje problem bo nie wiadomo jak to zrobić. Pata pytanie o co chodzi. Na czym to polega. Czym jest to dbanie o siebie. Najprościej mówiąc jest to szeroko rozumiana uważność na siebie. To tak jakbyśmy zachowywali się wobec siebie jak do kogoś kogo kochamy.
No cóż..nic dodać, nic ująć, dobrze powiedziane (napisane), podpisuję się pod tym tekstem obiema rękami, od siebie tylko dodam, że oprócz braku tej uważności w dzisiejszych czasach ówczesny człowiek ustala sobie czasem zbyt wygórowane i błędne cele, priorytety, czyniąc istotą swojego życia gromadzenie dóbr materialnych, pieniędzy, pogoń za ciągłym sukcesem, karierą za wszelką cenę, co bywa powodem przepracowania, przewlekłego stresu, braku snu, co także sprzyja uzależnieniom..