W ubiegłym tygodniu byłem na spotkaniu u psychologa specjalisty leczenia uzależnień i zaburzeń osobowości do którego uczęszczam regularnie na psychoterapię, i tu mała niespodzianka, po 5 latach od odstawienia benzodiazepin zdiagnozował u mnie sygnały nawrotu (choć coraz rzadziej, to zdarza się czasem, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz!), pogorszenie samopoczucia, wzrost poziomu lęku i ogólnego napięcia, urywkowe, przelotne myśli, marzenia na temat leków, dynamiczne, męczące sny, takie same jak miałem zaraz po odstawieniu benzodiazepin, a jednej nocy spociłem się cały (od stóp do głowy), co przypomina mi zlewne poty, które również miałem w tamtym czasie..
Na pytanie co mam robić?! Dowiedziałem się, że przede wszystkim przetrwać.., trzymać się zdrowych zaleceń, dbać o „higienę życia”, regularnie jeść o względnie stałych porach, dbać o właściwy rytm dobowy, czyli funkcjonować w dzień, spać w nocy (kłaść się o przyzwoitej godzinie).Wracając do moich wpisów, to wczoraj na wieczornym spacerze z psem po osiedlu pomyślałem, że powinienem w tym momencie napisać tu coś o tym co nazywa się „uznaniem swojej bezsilności” w nałogu, to moim zdaniem ważna sprawa, między innymi od tego zaczęło się moje zdrowienie.
„Uznaj swoją bezsilność!”..,to słynne już słowa często powtarzane jak mantra w terapii uzależnienia od alkoholu, ruchu AA, namawianie „początkujących” w leczeniu, by zaakceptowali fakt, że są uzależnieni, chorzy..Niby wiadomo o co chodzi, ale tak naprawdę, to wcześniej nie rozumiałem do końca znaczenia tych słów i z czym to się dokładnie wiąże..Nie rozumiałem, bo nigdy nie byłem alkoholikiem, ani narkomanem, długo nie miałem świadomości uzależnienia, bo przecież cierpiąc na stany lękowo – depresyjne poszedłem do lekarza specjalisty (psychiatry), dostałem leki, które pomogły, więc je zażywałem, a później ktoś mi mówi , że uzależnienie, jak to (?!)
Nawet wtedy, gdy trafiłem na terapię AA, jako jedyny wtedy lekoman, nie czułem, że to w ogóle mnie dotyczy.. Sądziłem, że to dobre dla ludzi uzależnionych od alkoholu i „przyporządkowane” jedynie do terapii odwyku alkoholowego, charakterystyczne wyłącznie dla niej, jej tradycji, charakterystyczne dla tego programu..
Czasem irytowało mnie, wkurzało, gdy słyszałem, to zdanie..,no bo co(?!), ktoś mnie namawia, żebym przyznał się, że jestem słaby?! Miękki ?! Że nie daje rady i mam się poddać?! Przeciwnie, ja mam być silny, twardy i dać sobie radę, wygrać z lekami, „pokonać je”! (tak sądziłem) Mówiąc trochę pół żartem, pół serio, a może całkiem serio, to miałem wtedy takie wyobrażenie, że leczenie mniej więcej polega na tym, że muszę nauczyć się, wypracować w sobie taką twardość charakteru, hart ducha, siłę niczym mnich buddyjski, że będę w stanie położyć sobie tabletki przed nosem na stole i nie będzie mnie to ruszało! Albo że będę mógł je mieć w szufladzie i nie będą na mnie robić żadnego wrażenia..
Myślałem sobie wtedy, że jak przyznam się, że nie daję rady, będzie to równoznaczne z tym, że przyznam się, że jestem ofiarą losu, totalnym słabeuszem, że przegrałem z uzależnieniem! Takie przekonanie, jak się dowiedziałem później z terapii, to jeden z przykładów myślenia „czarno-białego”, dychotomicznego albo jeszcze nazywając inaczej 0-1 (zero-jedynkowego), występującego nie tylko u ludzi uzależnionych ale także cierpiących na różnego rodzaju nerwice, fobie, depresje, którzy postrzegają wszystko tylko w dwu kategoriach lub kolorach, w skrajnościach, bez żadnych innych pośrednich możliwości i odcieni.
Jak jestem lekomanem, narkomanem, alkoholikiem, to jestem nic nie wart, to jestem ofiarą losu..A przecież nasze fobie, lęki najczęściej wynikają z tego, że coś złego przeżyliśmy w przeszłości, spotkała nas jakaś trauma lub ze np. czegoś (z różnych przyczyn), nas nie nauczono, czegoś nie robiliśmy w związku z tym to nas przeraża, niepokoi, musimy się pewnych rzeczy uczyć od nowa lub coś nas źle nauczono i teraz musimy zrewidować nasze przekonania i zachowania.
Wracając do wątku uznania swojej bezsilności w nałogu, to jak już wspomniałem, nie wierzyłem w „moc”, skuteczność takiego podejścia, potraktowania problemu, był to dla mnie tylko pusty slogan.. Ale przyszedł czas, kiedy zdarzyła się jedna bardzo przykra, wstydliwa dla mnie rzecz, jedna z konsekwencji uzależnienia, będąca swoistym dnem dla mnie, jako człowieka, osoby względnie kulturalnej i uczciwej.. Pomijając szczegóły, powiem tylko, że po tym przykrym incydencie coś we mnie „pękło” i całe szczęście! bo doszedłem do wniosku, że tak dalej być nie może ..Chyba dotarło wreszcie do mnie, że mam problem i sam sobie z tym nie poradzę..Wyznałem większość z swoich „grzechów” rodzinie, dotarło do mnie, że jestem słabszy od „przeciwnika” jakim są tabletki i zawszę będę!
Uzmysłowiłem sobie, że nie mam się z nim co siłować, zmagać, mówiąc dobitnie, to mam przed nim spierd***ć! Unikać ich jak tylko można..Cloranxen (Tranxene), który wtedy zacząłem brać w dawce zbliżonej do terapeutycznej, po odstawieniu dużo silniejszego Clonazepamu w wysokich dawkach oddałem rodzinie, aby nie trzymać go w domu..Właściwie to z własnej inicjatywy, wszedłem w taki układ, że na moją prośbę lekarka z ośrodka odwykowego, poinformowana o realnej dawce przyjmowanego wówczas leku, wypisywała mi receptę na określoną ilość benzodiazepin, na określony czas, którą za każdym razem oddawałem natychmiast jednej osobie z mojej rodziny, która na moją prośbę leki te kupowała i później mozolnie odliczała „rację” tygodniową, na każdy dzień tygodnia, z taką „instrukcją”, że jak „zjem” je wcześniej w wyższej, niż ustalonej wspólnie dawce, to choćby nie wiem co, nie dostanę więcej i będę musiał zaczekać do przyszłego tygodnia..
Świadomość, że leki uspokajające (benzodiazepiny), od których jestem uzależniony znajdują się 2 km od miejsca w którym mieszkam z jednej strony trochę mnie uspokajała, z drugiej strony „ucinała” wszelkie dylematy, pokusy, rozmyślania w tygodniu, gdy np. trafił się jakiś trudniejszy moment w pracy, czy w domu, w którym gdybym miał tylko tabletki pod ręką mógłbym się dręczyć myślą, czy czasem nie wziąć dodatkowej porcji leku, bo „wyższa konieczność”, a gdybym to zrobił, mieć wyrzuty sumienia, żal do siebie, no i strach co teraz (?!!).. skoro na następne dni zabraknie..
Wracając do wątku, to powiem też, że w temacie leków (benzodiazepin) to poczyniłem pewne działania zabezpieczające, by nie pozostawić sobie żadnych otwartych „furtek” do pozyskania leków, nawet przestałem odwiedzać apteki, przez następne 3-4 lata, jakiekolwiek medykamenty, nawet na typowe choroby wybierała żona i myślę, że to wszystko można właśnie uznać za uznanie swojej bezsilności, słabości wobec leków, oczywiście nie wszystkich! tylko tych konkretnych (antybiotyki, czy środki na przeczyszczenie nigdy nie robiły na mnie wrażenia:)..)
Pamiętam, że zmieniłem też lekarza, nie dlatego, że poprzedni był zły, przeciwnie pani doktor była bardzo w porządku i wiedziała, że jestem uzależniony, robiła co mogła, żeby mi pomóc, nie „szastała” też benzodiazepinami na lewo i prawo, potrafiła leczyć nie tylko lekami, ale też dobrym, fachowym słowem, a może nawet przede wszystkim słowem, jakiekolwiek leki były zwykle na końcu.. Ja jednak rozpoczynałem terapię w ośrodku odwykowym, w którym zarejestrowałem się jako pacjent, wymagałem po prostu opieki lekarza z doświadczeniem w leczeniu uzależnień..
Od tej pory wszystko odbywało się „legalnie” i jawnie, niczego nie dobierałem „na boku”, niczego nie kombinowałem, leki omijałem „szerokim łukiem”( co nie znaczy, że mi ich nie brakowało), ale powiem szczerze, że bardzo mi ulżyło !! Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak wiele energii, czasu, nerwów poświęcałem na zdobywanie leków, rozpocząłem terapię. Po odstawieniu benzodiazepin do zera nie zmieniłem swoich „zasad”, bałem się i nadal boję się leków z tej grupy..
Wiedziałem z wcześniejszej terapii, że taka obawa (pokora) przed substancją uzależniającą, to dobry, zdrowy objaw, bo nadmierna pewność nie jednego zgubiła, dotyczy to szczególnie osób uzależnionych od alkoholu, które czując się nazbyt pewnie nie przestrzegają zaleceń dla uzależnionych, odwiedzają sklepy z alkoholem, a nie powinni! chodzą do knajp, miejsc, gdzie podaje się alkohol, lub na zakrapiane wódką imprezy, twierdząc, że są już na tyle zdrowi i „mocni”, że to ich już nie ruszy..
Może uznasz (uznacie), że opisane przeze powyżej działania to gruba przesada lub nadmierna asekuracja (?) być może, a może nie (?) Ja jednak nazwę je, jak również ten rodzaj pokory, poddania się, uznaniem bezsilności w chorobie nałogowej, akceptacją faktu, że jest w nas jakaś predyspozycja, czynnik, który sprawia, że nie potrafimy i prawdopodobnie nigdy nie będziemy potrafili stosować i korzystać z tych leków w sposób doraźny, krótkotrwały, czyli tak jak zaleca się i powinno się je stosować, lecz w każdym momencie, bez względu na długość abstynencji możemy zacząć od nowa.
2 stycznia skończyłam 50 lat,moja historia jest b.długa i nie wiem czy ktokolwiek się do mnie odezwie, od 18 lat biorę clonazepam, wcześniej małe dawki ,przypisane przez lekarza, w ostatnim czasie nawet 4 tabl po 2 mg……chce spróbować wyjść sama..dodatkowo dostałam Elicea na depresje, ostatnio zaniepokoiły mnie poty ,których nigdy wcześniej nie miałam i zawroty głowy ,a raczej uczucie kręcenia się ziemi..czy ktoś się do mnie odezwie?
Witaj Ann, Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! 🙂 Współczuje Ci, 18 lat to kawał czasu, choć są tacy co biorą ponad 20 lat, a ostatnio pisałem z panią po 50-tce, która brała 16 lat benzodiazepiny..Co ciekawe, miała podobne objawy jak Ty, tzn skarżyła się na pocenie, jakieś inne kłopoty, nie pamiętam dokładnie, czy coś z wzrokiem, czy drżeniem nóg..A mogłabyś napisać coś więcej o sobie??..Odradzam Ci odstawianie Clonazepamu na własną rękę, jeśli już to KONIECZNIE !! z pomocą dobrego, doświadczonego psychiatry, specjalisty, najlepiej z doświadczeniem w leczeniu uzależnień..Chodzi o to,żeby zaplanować razem z nim jakiś scenariusz bardzo powolnego i stopniowego odstawiania Clonazepamu np 0.25 mg 2-3 tygodnie i być pod stałą opieką..Clonazepam ma najsilniejsze działanie rozluźniające mięśnie z wszystkich benzo- (lek antypadaczkowy) i po jego odstawieniu (zbyt szybkim) mogą pojawiać się reakcje odwrotne, nadmierne napięcie, niekontrolowane, nagłe skurcze „szarpnięcia” , atak padaczkowy (zdarza się!) i dlatego moim zdaniem trzeba uważać, różnie mówią, nie którzy uważają, że Clonazepam to nawet 1 rok się odstawia.
Witaj Przemku…w 2014-tym. Mam pytanie , czy masz zdiagnozowaną nerwicę i czy, jeśli tak bierzesz jakieś leki, mam na myśli antydepresanty? Pytam, bo aż wierzyć się nie chce, że po 5-ciu latach po odstawieniu bzd. można odczuwać objawy odstawienia, te o których powyżej piszesz. Specjalista, do którego chodzisz, to stwierdza…ale to trochę…wyrok do końca życia? To kiedy człowiek może się poczuć całkowicie wolny…bardziej mnie niepokoją te stany lękowe, pogorszenie samopoczucia, niż chęć „łyknięcia” tabletki. Mam nadzieję, że twoje pogorszenie potrwa w miarę krótko..można powiedzieć, że walczysz do chwili obecnej…mam nadzieję, że spędziłeś miło Sylwestra z rodziną. Odpisz jak możesz. Pozdrawiam cię serdecznie.
Hej Jolu..Nie, ja nie mam od dawna objawów odstawiennych, to co mam od 1.5 tygodnia, to coś co określa się w terapii odwykowej „sygnałami nawrotowymi”, czyli takimi sygnałami ostrzegawczymi zbliżającego się nawrotu, czymś co niestety zdarza się i jest częścią choroby nałogowej..Nawrót nie oznacza od razu powrotu do leków, wcześnie wykryty, uświadomiony i „rozbrojony” mija..To nie są objawy odstawienne, albo jakieś sprawy od strony organizmu, tylko ich imitacja, wiem z terapii, że takie „figle” sprawia psychika, takie jeszcze „pomruki” po wojnie, albo burzy, która już przeszła, ale jeszcze od czasu do czasu coś pieprznie..Słyszałaś o „suchym kacu” u alkoholików? którym nawet po 10 latach trzeźwości może zdarzyć się np po przebudzeniu taki poranek,z wszystkimi symptomami prawdziwego kaca, jakby przez całą noc pili..A pro po objawów odstawiennych,to też co przez te objawy rozumiesz? Dla wielu osób to jedno i to samo,ale ja np wyróżniam objawy odstawienne i objawy abstynencyjne ( tj „głody lekowe”- psychika, uzależnienie psychiczne), te pierwsze są związane ze spadkiem stężenia leku w organizmie, czyli powiedzmy objawy grypopochodne, potliwość, drżenie, nadwrażliwość na bodźce, oraz te drugie, tkzw ” głody lekowe” związane z abstynencją od środka, które związane są z zależnością psychiczną. Tak, mam zdiagnozowaną nerwicę na podłożu zaburzenia osobowości (zaburzenie osobowości typu „unikającego” w kontaktach społecznych) i biorę leki, w tym antydepresant..
Tak Olu, alkoholizm to choroba, którą trzeba leczyć, też uważam,że nie powinno się zostawić osoby chorej samej bez pomocy ALE..zależy o jakiej pomocy mowa?! I kto tą pomoc powinien jej dać? Na pewno nie osoba współuzależniona, czyli TEŻ chora, tkwiąca w chorym układzie, która często zupełnie nieświadomie nawet nie wiedząc o tym zapewnia komfort picia, choremu, bo zadba, przypilnuje, przyprowadzi do domu, zatroszczy się „uratuje”,i on to wie, tylko ŻE robi to może kosztem siebie, własnego życia:( , może córki :(..
Tak naprawdę moim zdaniem to oboje nie jesteście niczemu winni, ale oboje macie problemy..Nie wiem jakie dzieciństwom i życie miał twój mąż, czego mu zabrakło (?) Ja też jestem uzależniony,choć „czysty”, a moja żona współuzależniona (oboje chodzimy na oddzielną terapię) i powiem Ci, że jako mężczyzna i człowiek przez całe życie miałem „poczucie wadliwości” własnej, bardzo niską samoocenę i niskie poczucie wartości jako facet, wyniesioną z domu rodzinnego..
Miałem krytycznych rodziców, dominującą matkę i podporządkowanego, jej ojca, bez własnej inicjatywy i zdania, który chyba też nie wierzył w siebie, miał niskie poczucie wartości..Oboje byli perfekcjonistami i tak mnie wychowali, nie miałem prawidłowego wzoru mężczyzny,ale też matka nie pozwalała mi na swobodę własnych wyborów mając własną wizje na moje życie i zwykle krytykując moje własne pomysły ( sami zostali tak wychowani przez swoich rodziców).
Przez to całe życie czułem się zależny, nie pewny siebie, do bani, ciągle byłem nie taki, rodzice mieli wysokie wymagania, nie akceptowali mnie, takim jakim tyłem, a później trauma, którą bardzo przeżyłem, było coraz gorzej, po studiach eskalacja lęków, rozwój choroby, która uniemożliwiła mi funkcjonowanie no i lekarz, leki, 14 lat lekomanii, dwie próby S…Moja żona wychowywała się bez matki (zmarła jak ta miała 4 latka), wychowywała ja o 2 lata starsza siostra i ojciec, który również nadużywał alkoholu, obie musiały nie raz „ratować” go z opresji..
Widzę,że popadasz trochę w pułapkę myślenia jakie ma sporo ludzi przed terapią (też takie miałem) np „tylko ja sam / sama mogę sobie poradzić w swoim problemie (powinnam), nikt za mnie tego nie zrobi, a jak sobie nie radzę, to znaczy nikt i nic mi nie pomoże” albo „w końcu jestem względnie inteligentny / inteligentna,więc skoro ja nie mogę znaleźć rozwiązania moich problemów, to pewnie nie ma takiego rozwiązania i nikt nie będzie umiał..”, te ostatnie zdanie dominowało często w moim myśleniu nagminnie, próbowałem to sam bezskutecznie rozgryźć..
To niestety błąd, jest wiele fachowców psychologów, terapeutów, może nie od leczenia lekomanii (tych jeszcze brak) ale leczenia uzależnienia od alkoholu i współuzależnienia tak! Nie jesteście jedyni z tym problemem..Są programy, metody, terapie moim zdaniem dość skuteczne..Sam widzę po sobie jaki byłem i to,że może bardzo powoli i stopniowo,ale jednak zmieniam się (moja żona też) Nie miała w pełni szczęśliwego dzieciństwa, musiała szybko dorosnąć, byłą wychowywana w dyscyplinie, „po męsku” przez dominującego, surowego ojca, ja z kolei musiałem się mnóstwo uczyć, miałem niewiele wolnego czasu, bo rodzice stawiali w moim przyp, wyłącznie na naukę, zdobywanie wiedzy (dobra szkoła, szkoła muzyczna, języki, korepetycje), zaniedbując przez to mój rozwój w innych dziedzinach życia, nie zważając na moje własne problemy, które miałem z sobą, oboje z żoną mieliśmy ciężko, choć zupełnie inaczej, oboje też przeszliśmy BARDZO TRUDNE! chwile w swoim już prawie 20-stoletnim małżeństwie, oj było ciężko i wrednie, oboje daliśmy sobie popalić!! 🙁 Długo by pisać!
Mam tu na myśli okres czynnego nałogu, jak i ten okres 2 i 3 rok po odstawieniu leków do 0 (okres zmian) Choć nie jest jeszcze różowo, to wiele spraw zmieniło się już na korzyść, moje poczucie wartości i inicjatywa urosła tak subiektywnie mówiąc z 15-20 % do 35-45 % , a czasem więcej, ale przede wszystkim zacząłem ją w ogóle wyrażać na głos i realizować, bo te 15-20 % to miałem zawsze w głowie, ale zwykle je odrzucałem uważając się za „głupszego i gorszego”, żona zaczęła się realizować i odkrywać jako kobieta, ciuszki , błyskotki, namówiłem ją i poparłem zakup rasowego pieska, który jest niby nasz wspólny, ale przede wszystkim jej (nigdy nie miała żadnego zwierzątka) Karmi go, gada do niego, czesze, naciera sierść odżywką, nawet śpi z nim 🙂
Piszesz o „emocjonalnej lodówce”, fajne określenie !:) Tak ja też nie umiałem wyrażać uczuć, ani emocji, jak już to wybuchałem, moja żona też tak ma, oboje byliśmy wychowywani na zasadzie „zimnego chowu”, brak ciepła, przytulania, wyrażanie swoich uczuć na głos typu, „kocham, lubię Cię, zależy mi na tobie, jest mi źle, boję się, czuję złość, podniecasz mnie „ to była abstrakcja, musiałem się uczyć tego na terapii grupowej, i teraz raczej nie mam problemu, gorzej jest u żony, która wprawdzie jest bardziej mobilna, aktywna na mieście (nie ma takich lęków społecznych i agorafobicznych jak ja) to trudniej jej jest, a właściwie było wyrażać emocje, ale już zaczyna, to samo dotyczny komplementów i pochwał, oboje nie byliśmy chwaleni przez swoich rodziców, ponieważ tego nie umieli
Uważali też, że mówienie o swoich uczuciach, to oznaka słabości, nie dawali też sobie, ani nam prawa do popełniania błędów, ani w ogóle do posiadania jakichś słabości, a przecież jak mawiają alkoholicy „nawet traktor się psuje, choć to wielka maszyna ze stali i nie powinna – a co dopiero człowiek, istota żywa i krucha” Tak mi przyszła do głowy myśl, nie wiem ,czy słuszna, że Twój mąż nie umie wyrażać uczuć, a po ograniczeniu picia alkoholu, co jak co środka wyluzowującego, usztywnił się, „okopał”, a Ty przy nim również, może oboje się przy sobie spinacie z jakiegoś powodu, Ty się jego trochę obawiasz, on Ciebie (u mnie tak było), kończę,bo teraz ja się rozpisałem..
Przemku napisze krótko bo dopiero rpzeczytałam twoją wypowiedz, i wiele mi się nasuwa, ale po prostu w tej chwili nie mam mozliwości czasowej.
To co piszesz o swim dzieciństwie, dominującej amtce, perfekcyjności rodziców, brak zgody na własne zdanie, priorytetwoe traktowanie nauki (matka nauczycielka), korepetycje, sponosorwanie studiów ale zaniedbywanie JAKICHKOLWIKEK rozmów na temat emocji (w rodzinie męża ogolnie coś takieog jak EMOCJA to juz jest z definicji chorobą psychiczną, ), mąż był bardzo wrazliwy, ale był za to krtytykowany, miał byc prefekcyjny i jego rodzice do tje pory nie uznają innego modelu rodziny piza swoim własnym, pojęcie tolerancji na janiższym choćby pozimie jest im obce….Patrząc na to, trudno się dziwić ze wadł w szpony nałogu. Wydaje mi się ze mieliście podobne dzieciństwo. Tylko tyle na razie napisze, ale będę chciała napisac wiecej, bardzo Ci dziękuję za komentarze, dąły mi do myslenia, zwlaszcza ten dotyczący matki, bo jak wiesz, osttania rzecza która sami chcemy przed soba zrobić to obwiniac rodziców (tym bardziej gdy matka prezentowała sie jako 'matka Polka’ ratująca kogos, dobre sece itp ale niestety kosztem czasu któego wierz mi – nie poświęcała )- a widze to teraz gdy sama mam córkę i dzień w dzień razem odrabiamy lekcje, rozmawiamy – podczas gdy ja sama nie przyppominam sobie, żeby mnie w ogóle ktokolwiek pytał o lekcje!! Radziła sobie sama (i stąd ta postawa trwa), i wierz mi, że byłam najlepszą uczennica w szkole – podejrzewam że tez na zasadzie 'moze gdy będe ajlpesza to mnie zauważa, i zasłuże sobie na uwagę”- choc rzecz jasna, wtedy nie zdawałam sboie sprawy z motywów. Nadal zreszta uwielbiam być najlpesz ai do tego dążę…
Musze konczyc, chce jeszcz ejutro na spokojnie przeczytac Twój komentarz, zastanowić się napisac. wiesz, ciesze sie że mam córkę i wielka mam nadzieje a nawet pweność, że nie powielę błędów rodziców.
Ale to dzieciństwo Twoje i mojego meża…wiele podobeństw widzę, jak widać, ono predestynuje własnie do uzależnień.
Cześć Olu, tak się składa, że to właśnie emocje, uczucia odróżniają nas od zwierząt i sprawiają, że jesteśmy gatunkiem nadrzędnym, choć gdy patrzę na swojego psa, jak czasem wzdycha, sapie, gdy czegoś nie może dostać, albo spuszcza łeb, ślepia robią mu się smutne, gdy nie mamy czasu się z nim bawić, to mam wątpliwości:)..Jak piszesz o obwinianiu rodziców, to rzeczą naturalną jest, że ich bronimy, ponoć dzieci są najlepszymi „adwokatami” swoich rodziców, ale też może nie chodzi tu o winę, tylko bardziej o odpowiedzialność, za pewne fakty, bo wina jest moim zdaniem wtedy, kiedy robimy coś komuś złego świadomie i z premedytacją, co nie znaczy, że nie możemy przeżywać złości do nich, żalu, skoro nam z ich strony czegoś zabrakło..Uczucia to uczucia, pojawiają się niezależnie od tego,czy chcemy tego, czy nie i są póki się nie „wybrzmią”, możemy udawać,że ich niema, zaprzeczać im, a nawet „zamrażać”, ale one zawsze będą..Współczuję Ci,że mama nie poświęcała Ci czasu, to przykre, tak jak wspominałem wcześniej, moim zdaniem kontakt dla dziewczyny z własną matką jest niezwykle ważny,to od niej się wzoruje, uczy się jak być i jaką kobietą, można powiedzieć,że ja miałem podobnie, nie miałem skąd nauczyć się jak być facetem, bo mój ojciec z kolei nie poświęcał mi czasu i bardzo był skoncentrowany na mojej matce, jej problemach i oczekiwaniach, nie wyrażał swojego zdania, właściwie to nie miał swojego życia, hobby, funkcjonował kiedyś jak robot sterowany przez matkę..Teraz częściowo w tej sprawie się zmieniło, ja chodzę na terapię, żona też uczęszcza do psychologa, nasze zachowania, bardzo powoli, ale się zmieniają, co siłą rzeczy ma też wpływ na naszych rodziców („zespół naczyń połączonych”), wiele swojego czasu swojej matce już powiedziałem, a nieraz „wygarnąłem” z tego co mi się nie podobało i nie podoba (ojcu coś nie coś też), nie wiem, czy słusznie i w właściwy sposób, czasem może zbyt ostro (emocje) ,czasem zbyt dosadnie, ale też ważne, by pilnować swoich granic, przeciwstawiać się, nie tyle ludziom, co niezdrowym zachowaniom, których czasem nie jesteśmy w ogóle świadomi..A pro po bycia „najlepszą”, to przyszło mi do głowy (nie wiem,czy słusznie (?), że twoje dążenie i fakt, że byłaś najlepszą uczennicą w szkole mogło paradoksalnie, w mniemaniu twojej mamy, sprawiać, że myślała (mylnie), że u Ciebie wszystko super i nie trzeba się tobą zajmować, ani poświęcać Ci czasu skoro tak świetnie sobie radzisz (?)(Nie wiem,tak mi przyszło do głowy) Wiesz, jak czasem myślą niektórzy dorośli..ma dobre oceny, kupujemy mu ubranie, karmimy to już więcej nic nie musimy robić, może gdybyś radziła sobie kiepsko, zaczęła sprawiać kłopoty, pić, to wtedy może by się bardziej zainteresowała (?)