UA-43269020-1

Lekomania - uznanie bezsilności
W ubiegłym tygodniu byłem na spotkaniu u psychologa specjalisty leczenia uzależnień i zaburzeń osobowości do którego uczęszczam regularnie na psychoterapię, i tu mała niespodzianka, po 5 latach od odstawienia benzodiazepin zdiagnozował u mnie sygnały nawrotu (choć coraz rzadziej, to zdarza się czasem, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz!), pogorszenie samopoczucia, wzrost poziomu lęku i ogólnego napięcia, urywkowe, przelotne myśli, marzenia na temat leków, dynamiczne, męczące sny, takie same jak miałem zaraz po odstawieniu benzodiazepin, a jednej nocy spociłem się cały (od stóp do głowy), co przypomina mi zlewne poty, które również miałem w tamtym czasie..

Na pytanie co mam robić?! Dowiedziałem się, że przede wszystkim przetrwać.., trzymać się zdrowych zaleceń, dbać o „higienę życia”, regularnie jeść o względnie stałych porach, dbać o właściwy rytm dobowy, czyli funkcjonować w dzień, spać w nocy (kłaść się o przyzwoitej godzinie).Wracając do moich wpisów, to wczoraj na wieczornym spacerze z psem po osiedlu pomyślałem, że powinienem w tym momencie napisać tu coś o tym co nazywa się „uznaniem swojej bezsilności” w nałogu, to moim zdaniem ważna sprawa, między innymi od tego zaczęło się moje zdrowienie.

Uznaj swoją bezsilność!”..,to słynne już słowa często powtarzane jak mantra w terapii uzależnienia od alkoholu, ruchu AA, namawianie „początkujących” w leczeniu, by zaakceptowali fakt, że są uzależnieni, chorzy..Niby wiadomo o co chodzi, ale tak naprawdę, to wcześniej nie rozumiałem do końca znaczenia tych słów i z czym to się dokładnie wiąże..Nie rozumiałem, bo nigdy nie byłem alkoholikiem, ani narkomanem, długo nie miałem świadomości uzależnienia, bo przecież cierpiąc na stany lękowo – depresyjne poszedłem do lekarza specjalisty (psychiatry), dostałem leki, które pomogły, więc je zażywałem, a później ktoś mi mówi , że uzależnienie, jak to (?!)

Nawet wtedy, gdy trafiłem na terapię AA, jako jedyny wtedy lekoman, nie czułem, że to w ogóle mnie dotyczy.. Sądziłem, że to dobre dla ludzi uzależnionych od alkoholu i „przyporządkowane” jedynie do terapii odwyku alkoholowego, charakterystyczne wyłącznie dla niej, jej tradycji, charakterystyczne dla tego programu..

Czasem irytowało mnie, wkurzało, gdy słyszałem, to zdanie..,no bo co(?!), ktoś mnie namawia, żebym przyznał się, że jestem słaby?! Miękki ?! Że nie daje rady i mam się poddać?! Przeciwnie, ja mam być silny, twardy i dać sobie radę, wygrać z lekami, „pokonać je”! (tak sądziłem) Mówiąc trochę pół żartem, pół serio, a może całkiem serio, to miałem wtedy takie wyobrażenie, że leczenie mniej więcej polega na tym, że muszę nauczyć się, wypracować w sobie taką twardość charakteru, hart ducha, siłę niczym mnich buddyjski, że będę w stanie położyć sobie tabletki przed nosem na stole i nie będzie mnie to ruszało! Albo że będę mógł je mieć w szufladzie i nie będą na mnie robić żadnego wrażenia..

Myślałem sobie wtedy, że jak przyznam się, że nie daję rady, będzie to równoznaczne z tym, że przyznam się, że jestem ofiarą losu, totalnym słabeuszem, że przegrałem z uzależnieniem! Takie przekonanie, jak się dowiedziałem później z terapii, to jeden z przykładów myślenia „czarno-białego”, dychotomicznego albo jeszcze nazywając inaczej 0-1 (zero-jedynkowego), występującego nie tylko u ludzi uzależnionych ale także cierpiących na różnego rodzaju nerwice, fobie, depresje, którzy postrzegają wszystko tylko w dwu kategoriach lub kolorach, w skrajnościach, bez żadnych innych pośrednich możliwości i odcieni.

Jak jestem lekomanem, narkomanem, alkoholikiem, to jestem nic nie wart, to jestem ofiarą losu..A przecież nasze fobie, lęki najczęściej wynikają z tego, że coś złego przeżyliśmy w przeszłości, spotkała nas jakaś trauma lub ze np. czegoś (z różnych przyczyn), nas nie nauczono, czegoś nie robiliśmy w związku z tym to nas przeraża, niepokoi, musimy się pewnych rzeczy uczyć od nowa lub coś nas źle nauczono i teraz musimy zrewidować nasze przekonania i zachowania.

Wracając do wątku uznania swojej bezsilności w nałogu, to jak już wspomniałem, nie wierzyłem w „moc”, skuteczność takiego podejścia, potraktowania problemu, był to dla mnie tylko pusty slogan.. Ale przyszedł czas, kiedy zdarzyła się jedna bardzo przykra, wstydliwa dla mnie rzecz, jedna z konsekwencji uzależnienia, będąca swoistym dnem dla mnie, jako człowieka, osoby względnie kulturalnej i uczciwej.. Pomijając szczegóły, powiem tylko, że po tym przykrym incydencie coś we mnie „pękło” i całe szczęście! bo doszedłem do wniosku, że tak dalej być nie może ..Chyba dotarło wreszcie do mnie, że mam problem i sam sobie z tym nie poradzę..Wyznałem większość z swoich „grzechów” rodzinie, dotarło do mnie, że jestem słabszy od „przeciwnika” jakim są tabletki i zawszę będę!

Uzmysłowiłem sobie, że nie mam się z nim co siłować, zmagać, mówiąc dobitnie, to mam przed nim spierd***ć! Unikać ich jak tylko można..Cloranxen (Tranxene), który wtedy zacząłem brać w dawce zbliżonej do terapeutycznej, po odstawieniu dużo silniejszego Clonazepamu w wysokich dawkach oddałem rodzinie, aby nie trzymać go w domu..Właściwie to z własnej inicjatywy, wszedłem w taki układ, że na moją prośbę lekarka z ośrodka odwykowego, poinformowana o realnej dawce przyjmowanego wówczas leku, wypisywała mi receptę na określoną ilość benzodiazepin, na określony czas, którą za każdym razem oddawałem natychmiast jednej osobie z mojej rodziny, która na moją prośbę leki te kupowała i później mozolnie odliczała „rację” tygodniową, na każdy dzień tygodnia, z taką „instrukcją”, że jak „zjem” je wcześniej w wyższej, niż ustalonej wspólnie dawce, to choćby nie wiem co, nie dostanę więcej i będę musiał zaczekać do przyszłego tygodnia..

Świadomość, że leki uspokajające (benzodiazepiny), od których jestem uzależniony znajdują się 2 km od miejsca w którym mieszkam z jednej strony trochę mnie uspokajała, z drugiej strony „ucinała” wszelkie dylematy, pokusy, rozmyślania w tygodniu, gdy np. trafił się jakiś trudniejszy moment w pracy, czy w domu, w którym gdybym miał tylko tabletki pod ręką mógłbym się dręczyć myślą, czy czasem nie wziąć dodatkowej porcji leku, bo „wyższa konieczność”, a gdybym to zrobił, mieć wyrzuty sumienia, żal do siebie, no i strach co teraz (?!!).. skoro na następne dni zabraknie..

Wracając do wątku, to powiem też, że w temacie leków (benzodiazepin) to poczyniłem pewne działania zabezpieczające, by nie pozostawić sobie żadnych otwartych „furtek” do pozyskania leków, nawet przestałem odwiedzać apteki, przez następne 3-4 lata, jakiekolwiek medykamenty, nawet na typowe choroby wybierała żona i myślę, że to wszystko można właśnie uznać za uznanie swojej bezsilności, słabości wobec leków, oczywiście nie wszystkich! tylko tych konkretnych (antybiotyki, czy środki na przeczyszczenie nigdy nie robiły na mnie wrażenia:)..)

Pamiętam, że zmieniłem też lekarza, nie dlatego, że poprzedni był zły, przeciwnie pani doktor była bardzo w porządku i wiedziała, że jestem uzależniony, robiła co mogła, żeby mi pomóc, nie „szastała” też benzodiazepinami na lewo i prawo, potrafiła leczyć nie tylko lekami, ale też dobrym, fachowym słowem, a może nawet przede wszystkim słowem, jakiekolwiek leki były zwykle na końcu.. Ja jednak rozpoczynałem terapię w ośrodku odwykowym, w którym zarejestrowałem się jako pacjent, wymagałem po prostu opieki lekarza z doświadczeniem w leczeniu uzależnień..

Od tej pory wszystko odbywało się „legalnie” i jawnie, niczego nie dobierałem „na boku”, niczego nie kombinowałem, leki omijałem „szerokim łukiem”( co nie znaczy, że mi ich nie brakowało), ale powiem szczerze, że bardzo mi ulżyło !! Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak wiele energii, czasu, nerwów poświęcałem na zdobywanie leków,  rozpocząłem terapię. Po odstawieniu benzodiazepin do zera nie zmieniłem swoich „zasad”, bałem się i nadal boję się leków z tej grupy..

Wiedziałem z wcześniejszej terapii, że taka obawa (pokora) przed substancją uzależniającą, to dobry, zdrowy objaw, bo nadmierna pewność nie jednego zgubiła, dotyczy to szczególnie osób uzależnionych od alkoholu, które czując się nazbyt pewnie nie przestrzegają zaleceń dla uzależnionych, odwiedzają sklepy z alkoholem, a nie powinni! chodzą do knajp, miejsc, gdzie podaje się alkohol, lub na zakrapiane wódką imprezy, twierdząc, że są już na tyle zdrowi i „mocni”, że to ich już nie ruszy..

Może uznasz (uznacie), że opisane przeze powyżej działania to gruba przesada lub nadmierna asekuracja (?) być może, a może nie (?) Ja jednak nazwę je, jak również ten rodzaj pokory, poddania się, uznaniem bezsilności w chorobie nałogowej, akceptacją faktu, że jest w nas jakaś predyspozycja, czynnik, który sprawia, że nie potrafimy i prawdopodobnie nigdy nie będziemy potrafili stosować i korzystać z tych leków w sposób doraźny, krótkotrwały, czyli tak jak zaleca się i powinno się je stosować, lecz w każdym momencie, bez względu na długość abstynencji możemy zacząć od nowa.