UA-43269020-1

Dziś ciąg dalszy wspomnień, o moim leczeniu lekomanii  w ośrodku terapii uzależnień w 2000 r. Był to ośrodek (jak wiele takich w Polsce), który swoją ofertę leczniczą kierował przede wszystkim do pacjentów cierpiących na uzależnienie od alkoholu. W poprzednim wpisie wspominkowym napisałem, że główną metodą terapeutyczną na zajęciach była praca nad OPT (Osobisty Plan Terapii), który polegał na pisaniu prac na zaliczenie. OPT były oparte na jakimś szablonie dedykowanym problemowi uzależnienia od alkoholu, mi jako jedynemu lekoman, nie alkoholik. 

Na początku wydawało mi się to głupie, a nawet dziecinne, irytowało mnie, bo czułem się jakby ktoś traktował mnie niepoważnie jak małe dziecko i zmuszał do powrotu do szkoły. Jak jakiegoś uczniaka, któremu każe się odrabiać lekcje w czasie wolnym. Czasu którego i tak było mało (przynajmniej dla mnie), bo harmonogram zajęć był bardzo napięty. Przyznam się szczerze, że na początku nie za bardzo wierzyłem w skuteczność tej metody, później zrozumiałem, że ma ona głębszy sens terapeutyczny

Teraz, gdy na to wszystko patrzę z dystansu, wiem, że tak naprawdę chodziło w niej o pracę nad podświadomością i świadomością, a mówiąc precyzyjniej nad modyfikacją naszej dotychczasowej chorej świadomości, uświadamianiem rzeczy nieświadomych, w konfrontacji z informacjami zwrotnymi innych osób uzależnionych Praca była zaliczana lub zwracana do poprawki, co zmuszało czytającego do przemyślenia zadanego tematu raz jeszcze i wprowadzeniu odpowiednich korekt, co przy okazji miało oczywiście realny wpływ na taką samą „korektę” jego dotychczasowych przekonań w głowie, odnośnie różnych życiowych sytuacji, które miały miejsce w przeszłości. Okazywało się zwykle, że osoba uzależniona postrzegała niektóre wydarzenia ze swojego życia zupełnie inaczej, niż osoby słuchające na sali (mechanizm iluzji i zaprzeczeń)

Inną metodą terapii uzależnienia od alkoholu / lekomanii było pisanie swojego życiorysu i odczytywanie go na zebraniu całej społeczności terapeutycznej. Alkoholicy nazywali „piciorysem” (ja „lekorysem” ). Generalnie chodziło o to, by pisząc o sobie i swoim życiu zrobić to rzetelnie i szczerze, napisać jak faktycznie było z naciskiem na negatywne konsekwencje nałogu. Ta praca nie miała na celu opisywania osiągnięć życiowych, czy chwalenia się stanem majątkowym, ukazywania jakichś pozorów, nie miała na celu wybielania się, czy usprawiedliwiana swoich czynów, miała być szczerą „spowiedzią” człowieka uzależnionego, swoistym „katharsis”, po którym miało nastąpić nowe, trzeźwe życie.. Tak przynajmniej ja to odbierałem..

Osoba, na którą w danym dniu przypadała kolej odczytywania pracy siadała na krześle, na głównym miejscu w sali, a gdy skończyła każdy, kto chciał, na tyle ile pozwalał na to czas mógł udzielić tej osobie informacji zwrotnych na temat tego co usłyszał.. To były kolejne, z serii zajęć, które miały na celu (między innymi) rozbrojenie mechanizmów choroby nałogowej. Trudno tu było o jakąkolwiek ściemę, ponieważ szacowne grono pensjonariuszy momentalnie wychwytywało jakikolwiek fałsz. To czego nie widzieli u siebie, bez problemu zauważali u innych.

Odczytywanie swojego życiorysu na społeczności miało też na celu pomoc w oswajaniu lęków społecznych przed wystąpieniami publicznymi, które miało wiele osób po odstawieniu substancji. Dla mnie jako fobika społecznego był to bardzo duży stres w tamtym okresie.

To co było łatwe po alkoholu, czy lekach, na trzeźwo czasem okazywało się nie lada problemem.

Z moich obserwacji w ośrodku wynikało, że ludzie pili, zaczynali brać leki z bardzo różnych powodów. Część z nich nie potrafiła radzić sobie konstruktywnie, na trzeźwo z trudami życia, wynikającym z niego stresem, negatywnymi emocjami, inne osoby cierpiały na różne poważne problemy wewnętrzne, typu nerwica, fobia, bezsenność, zaburzenia osobowości, wtedy alkohol, leki uspokajające redukowały na jakiś czas lęk, napięcie wynikające z tych zaburzeń.. Większość też powielała jakieś negatywne wzorce szkodliwego używania substancji wyniesione z domu rodzinnego, część (lekomanii) uzależniła się w trakcie leczenia psychiatrycznego

Jednym osobom wystarczała sama podstawowa terapia uzależnień (6 tyg), inne osoby musiały kontynuować leczenie w ramach terapii pogłębionej. 

W ramach innych zajęć pełniących rolę terapeutyczną pacjenci w ramach funkcjonowania społeczności wyznaczani byli do różnych funkcji. Dyżury w kuchni, przy rozkładaniu naczyń, wydawaniu posiłków, zmywaniu, ścieraniu stołów, grupa porządkowa zajmująca się sprzątaniem wyznaczonego terenu, wewnątrz budynku i na zewnątrz, dyżurni chodzący do miasta po zakupy dla wszystkich (terapia odbywała się w ramach oddziału zamkniętego, nie można było wychodzić samemu do miasta lub poza ośrodek), samorząd zajmujący się sprawami organizacyjnymi społeczności, zdający relacje na zebraniach z personelem z spraw bieżących, osoby odpowiedzialne za rozkładanie krzeseł, czy materacy przed zajęciami, osoby odpowiedzialne za prowadzenie codziennej, porannej gimnastyki. Przypuszczam, że ten rodzaj zajęć miał z jednej strony zająć czas i uwagę pacjentów, by nie mieli zbyt wiele możliwości do dołowania się jakimiś negatywnymi myślami,  z drugiej miał uczyć codziennego, normalnego życia, funkcjonowania zarówno w zakresie obowiązków, jak i zdrowego odpoczynku.

Kolejnym „przedmiotem” w ramach terapii uzależnień były zajęcia z tzw TAZA (Trening Asertywnych Zachowań Abstynenckich).. cdn