UA-43269020-1


job-do-kompresji-1

No dobrze, lecimy dalej.. W ostatnim wpisie dotyczącym mojej przeszłości wspomniałem o nowej pracy.. że trudna i niewdzięczna, że na co dzień w kontakcie z wieloma różnymi ludźmi, że duże tempo, duża odpowiedzialność, wymagająca też dużej mobilności (praca w terenie, dojazdy samochodem), to wszystko powodowało u mnie ogromny stres, biorąc pod uwagę fakt, że wciąż cierpiałem na zaburzenia lękowe. Wielokrotnie musiałem robić dobrą minę do złej gry, nie żyłem własnym życiem, próbowałem realizować to co mi wpojono i to, czego oczekiwała ode mnie rodzina, otoczenie, poprzeczka była ustawiona wysoko, a ja chory

Myślę sobie teraz,że taka praca byłaby trudna dla każdego normalnego człowieka (tak sądzę), nie cierpiącego na żadne problemy wewnętrzne, a co dopiero dla mnie, to trochę tak jakby powiedzmy człowieka z fobią społeczną zatrudniono na stanowisku ..hmm (?).. konwojenta bankowego (?) ochroniarza w jakimś publicznym miejscu (?) Jednak pomimo tego, w pewnym sensie ją lubiłem, a nawet sprawiała, że mając bardzo zaniżoną samoocenę i liczne kompleksy, czułem się jakiś ważny, do tego bardzo fajni ludzie, w podobnym wieku, z którymi swojego czasu tworzyliśmy fajny team. Niestety, by jej podołać, w takiej sytuacji, jakiej byłem, musiałem dalej, regularnie łykać benzodiazepiny i to mocny, silnie uzależniający Clonazepam

Pomimo pobytów na dwóch oddziałach leczenia nerwic wciąż nie byłem specjalnie świadom co mi dolega, ani z jakiego powodu, nie byłem też świadom uzależnienia od leków. Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale spychałem to w „tył głowy”, wydawało mi się, że jestem skazany na leki

Nie łykałem ich nigdy po to by się naćpać, odurzyć, by paść na pysk, nie szukałem jakichś dodatkowych wrażeń, lecz dlatego, że po prostu bałem się..Brałem je by zniwelować lęki, napięcie mięśniowe, uspokoić się, jednak nie uchroniło mnie to ani od uzależnienia od nich, ani pogorszenia zdolności psychofizycznych, gdyż z czasem następował rozwój tolerancji i musiałem zwiększać dawki, by odczuć takie samo działanie tej substancji. To wszystko sprawiało, że coraz bardziej mój organizm był nasycony silnym lekiem, a jasność umysłu się pogarszała, choć subiektywnie wydawało mi się, że jestem trzeźwy..

Ten lek działał na mnie na dwa sposoby, z jednej strony uspokajał, rozluźniał mięśnie szkieletowe, w ten sposób redukował stany lękowe, dodawał odwagi (przynajmniej na początku) z drugiej strony znacząco pogarszał zdolność koncentracji, skupienia uwagi, pamięci, mój intelekt, refleks (coś za coś!), powodował też często senność, apatię, przez co poważnie obniżał wydajność mojej pracy, która polegała głównie na pracy umysłem, zarówno w biurze, jak i w terenie, Ponadto praca wymagała dokładności, skrupulatności w obliczeniach, do tego codzienna konieczność prowadzenia auta, docierania w różne nieznane miejsca, a nie było wtedy GPS-ów

Nie będę ściemniał, nie był zbyt dobry ze mnie wtedy pracownik zarówno z powodu zaawansowanej nerwicy, jak i stałego otumanienia lekami ..Owszem, zdarzyło się mi błysnąć od czasu do czasu, ale na co dzień plasowałem się na samym dole w rankingu pracowników, kolegów, którzy wykonywali to samo.. Myślę sobie teraz, że nie miałem wtedy nie tylko zdrowia do tej roboty, ale też odpowiedniego charakteru, ani serca.. Często co tu dużo mówić, chodziłem przyćpany, senny, zmęczony, przez co nie ogarniałem do końca „papierologii”, której było sporo, więc nieraz ślęczałem w biurze dłużej niż wszyscy..

W tamtym okresie by można powiedzieć, że wypracowałem sobie nałogowy „system regulacji” emocji i stanu umysłu, jego jasności, trzeźwości po prostu leki zacząłem zapijać mocną kawą.. Chodzi o to, że z jednej strony cierpiałem na silne stany lękowe i potrzebowałem „zabezpieczyć je”, stłumić lekami uspokajającymi, lecz, gdy po jakimś czasie stawałem się po nich zbyt senny i przyćpany szybko robiłem sobie kawę, gdyż ze względu na odpowiedzialny charakter zawodu musiałem mieć w miarę trzeźwy umysł..

Co tu dużo mówić, działanie kawy jest przeciwne do działania uspokajaczy, ponieważ jak wiadomo zawiera ona kofeinę, która pobudza, więc tymi dwoma substancjami „regulowałem” stan „trzeźwości” umysłu i emocje na takim poziomie, jaki mi odpowiadał..Gdy robiło się zbyt trzeźwo i strasznie zażywałem po 2-3 tabletki naraz, później, gdy czułem, że robię się zbyt senny i przyćpany, piłem kawę, czasem 2 pod rząd, po prostu do skutku, aż senność przeszła..

Jak już wspomniałem wcześniej dawki leków rosły, choć tolerancja mojego organizmu wzrastała powoli..na tyle powoli, by „czerwona lampka” nie zaczęła migać..Gdyby tak jakiś specjalista kazał mi zwiększyć dawkę w ciągu kilku dni z 2 tabl/ dzień, do 15-stu / dzień przeraziłbym się i uznałbym to za niedorzeczne i niebezpieczne!..Podstępność tej choroby polega jednak na tym, że jeśli ten fakt rozciągniemy w czasie, nasza czujność zostaje uśpiona

Wiedziałem od kiedy mam zaburzenia lękowe, jakie wydarzenie/wydarzenia miały na to wpływ, ale pojęcia nie miałem, że cierpię na jakąś sklasyfikowaną chorobę, że w ogóle coś takiego istnieje

Swoje leczenie zacząłem jak wiele osób obecnie u psychiatry nie dostając jakiejś szczegółowej diagnozy na temat tego co mi jest, poza ogólnym stwierdzeniem, że mam umiarkowaną depresję, z elementami lęku oraz jakie leki powinienem stosować (SSRI) Nie miałem wcale depresji !

Tzn nie to było moim kluczowym problemem, stan depresyjny był wtórny, na skutek zmęczenia organizmu chronicznym lękiem Nie dostałem też żadnej konkretnej informacji, gdzie powinienem iść na psychoterapię.. choć akurat o to pewnie 22 lata temu nie było łatwo..

Niestety, to czego się dowiaduje, to to, ze osoby cierpiące na zaburzenia lękowo – depresyjne zaczynają i kończą swoje leczenie u psychiatry, podobnie jak ja dostając tylko jakąś ogólną diagnozę i garść różnych leków, z przeznaczeniem brania ich latami, a może nawet do śmierci

Moim zdaniem to błąd, bo leki nie usuwają przyczyn problemów, redukują tylko objawy i tak, jak się okazuje nie zawsze w pełni skutecznie.. Moim zdaniem mogą być korzystnym dodatkiem do psychoterapii, ale nie jej zamiennikiem

Nie jestem przeciwnikiem psychiatrów, ani dobrej farmakologii, sam melduję się co miesiąc u miłej, sympatycznej, rzeczowej Pani doktor, ale uważam, że warto leczyć się kompleksowo, i farmakologicznie, i oddziaływaniem psychoterapeutycznym, z naciskiem na tą drugą metodę