UA-43269020-1

Lekomania

– Oddział detoksykacji alkoholowej

Leczenie lekomanii wspomnień cd .. Było lato, przeszło 16 lat temu – upał jak diabli ! Jako osoba  cierpiąca na uzależnienie od leków uspokajających byłem umówiony na termin, na oddział detoksykacyjny i terapię w mieście oddalonym ok 180 km od mojego miejsca zamieszkania.. Z moją lekomanią miałem zacząć od detoksu, a później bezpośrednio iść na terapie leczenia uzależnienia (umowa z psychiatrą po próbie S.), która odbywała się w ośrodku znajdującym się w tym samym mieście, nieopodal detoksu..

Byłem wtedy wciąż na benzodiazepinach (pewnej umownej dawce podtrzymującej) i przyznam się szczerze, że szykowałem się na ten detoks z bardzo mieszanymi uczuciami, z niewielką iskierką nadziei i dużym przerażeniem.. Miałem wtedy przykre odczucie, jakbym jechał na jakieś „ścięcie”, wykonanie „wyroku”, bardzo się bałem, nie wyobrażałem sobie życia bez swojego leku, że mogę ujarzmić swoje silne stany lękowe w innym sposób, niż tylko za pomocą benzodiazepin..

Przypuszczam, że stan taki wywoływał u mnie fakt, że miałem za sobą już wiele, przykrych, pełnych cierpień niefachowo, zbyt szybko przeprowadzonych prób odstawienia leków i to po prostu nastrajało mnie bardziej źle, niż dobrze.. Dominowała niewiara, ale próbować trzeba było..

Jako, że „nieszczęścia chodzą parami” (tak się przynajmniej zwykło mówić) dodatkowym kłopotem było to, że w okresie poprzedzającym mój wyjazd będąc wciąż pod wpływem leków (i własnej głupoty) uległem wypadkowi i doznałem dość poważnego urazu nogi tj zerwania wiązadła w kolanie (konsekwencja lekomanii) z powodu którego założono mi gips na 6 tygodni dosłownie na całą nogę, od kostki, po pachwinę nad udem, musiałem poruszać się o kuli..

Prezentowałem wtedy swoją osobą swoisty obraz „nędzy i rozpaczy” i taki kulawy pojechałem na detoks i terapię

Na miejsce zawiózł mnie jak zwykle tato, po dotarciu do celu okazało się że po jednej stronie ulicy znajdują się dwa budynki, jeden od frontu, bardziej rozległy (3 piętrowy) podzielony jakby na dwie części, w jednej mieścił się w środku na jednym z pięter oddział detoksykacyjny dla osób uzależnionych głównie od alkoholu, na pozostałych pietrach były oddziały psychiatryczne. W drugiej części były sale noclegowe dla uczestników stacjonarnej terapii odwykowej

W drugim, oddzielnym budynku umiejscowionym nieco w głębi kompleksu mieścił się Całodobowy Ośrodek Leczenia Uzależnień, w którym znajdowały się pomieszczenia, gdzie odbywały się zajęcia terapeutyczne (więcej na ten temat później)

Nieopodal Ośrodka był placyk, a obok niego, za drucianym płotem szkolne boisko, na którym zwykle dzieciaki grały w piłkę nożną..

Po drugiej stronie ulicy mieścił się typowy szpital, brama, izba przyjęć, na placu karetki..

Oddział detoksykacyjny na który trafiłem zrobił na mnie bardzo miłe wrażenie, świeżo odremontowany, pomalowany na zielono, nowoczesny, z dużą nowoczesną, przeszkloną salą obserwacyjną.. Istotną i bardzo dobrą wiadomością dla mnie było to, że na tym oddziale nie było pacjentów chorych psychicznie.. Byli natomiast na pozostałych dwóch oddziałach (jeśli czegoś nie pomyliłem ?).. Jak się później okazało wychodziliśmy w ramach grupowych, wspólnych wyjść razem z nimi wszystkimi do małego parku, który znajdował się blisko, naprzeciwko budynku, by po prostu posiedzieć na świeżym powietrzu, było tam trochę drzew, sporo różnej zieleni, ławeczki..

Wracając do oddziału na który trafiłem, to sale były zarówno kilku osobowe np. dla 4 osób, jak i o wiele większe (nie pamiętam już na ile osób 10 – 12).. Była nowoczesna, wykafelkowana łazienka z wanną, jeśli dobrze pamiętam przystosowana również dla osób niepełnosprawnych, oczywiście ubikacje, a na końcu korytarza „najważniejsze miejsce” dla większości pacjentów, miejsce ich spotkań, wymiany doświadczeń – oczywiście palarnia! Było to specjalnie wydzielone pomieszczenie i to wcale nie jakieś małe.. (co ja się tam nasłuchałem w trakcie swojego pobytu to na ten temat można by nie jedno napisać!) ..

Z tego co pamiętam niedaleko też była niewielka sala telewizyjna, to właśnie tam oglądałem relacje z ataku terrorystycznego na słynne wieże World Trade Center w USA 11 września 2001 roku.

Na oddziale dominowały kolory nowości (do połowy ścian intensywnie zielona emalia) i ogólnie było czysto, czego nie można było powiedzieć o pacjentach alkoholowych, którzy zaczynali później tam trafiać.. 

A trafiali oni z różnych miejsc, w różnym stanie „zgonu i rozkładu”, to niestety nie był miły widok, ataki padaczki poalkoholowej były na porządku dziennym, nawet dwa ataki u dwóch osób w jednym czasie.. Jeśli chodzi o osoby ciepiące na lekomanię, to na ten czas. powiem szczerze, że nie spotkałem nikogo, poza jedną kobietą, która określała siebie jako alkoholiczkę – lekomankę, uzależnioną wtórnie od leku nasennego Nitrazepamu (uzależnienie krzyżowe)

Na podstawie własnych obserwacji przyszła mi później do głowy taka refleksja, że owszem lekomania i alkoholizm (narkomania pewnie też?) mają te same mechanizmy psychologiczne, lecz ich specyfika różni się w szczegółach

Jedną z takich różnic może być to, że alkoholicy często trafiają na oddział w rozsypce psycho – fizycznej a w trakcie pobytu na skutek odstawienia alkoholu i różnych zabiegów powoli dochodzą do siebie (najgorszy jest początek), a osoby cierpiące na lekomanię (Clonazepam, Alprazolam, Zolpidem) trafiają na oddział, wprawdzie nasyceni lekami, ale jako takiej formie (przynajmniej Ci co stosują BZD w dawkach do redukcji lęku, a nie do całkowitego odurzania), a w trakcie stopniowego odstawiania czują się coraz gorzej..

To uogólnienie z mojej strony, bo bywa zapewne różnie, ale takie subiektywne odczucia miałem obserwują to co się ze mną działo, w porównaniu do pacjentów alkoholowych.. Na początku byłem w miarę spokojny, z zaciekawieniem obserwujący co się dzieje, kontaktowy, wchodzący w relacje z niektórymi ludźmi, którzy się tam pojawiali..

Pamiętam, że na początku trafiłem do pokoju 4 osobowego, w którym był tylko jeden starszy pan już w miarę dobrej formie, jednakże w rozmowie dowiedziałem się, że nadużywał alkoholu przez wiele lat, czego konsekwencją obecnie jest to, że non stop boli go głowa i już do końca życia będzie go boleć (taka diagnoza lekarzy), bo ma w mózgu już nieodwracalne zmiany.. Powiedział też, że na skutek tych zmian ma stałe halucynacje, polegające na tym, że widzi dziury w podłożu, po którym idzie i po prostu boi się, czy tam nie wpadnie, bo nie wie, czy to wymysł jego wyobraźni, czy naprawdę jest w chodniku wyrwa (?).. Powiedział, że ma gospodarstwo rolne, dom, podwórko i tylko po nim może się pewnie poruszać, bo wie gdzie są naprawdę dołki, a gdzie nie..

Inny razem, któregoś ranka moją uwagę przykuło dziwne poruszenie na oddziale, podekscytowane głosy pielęgniarek i szepty dobiegające z ich pokoju:

Ksiądz ! ksiądz, to jest ksiądz!..” usłyszałem..Po chwili do naszej salki wpadła jedna z nich z zagadkowym, ukradkowym uśmiechem pod nosem..

Układała pośpiesznie pościel na wolnym łóżku, zrozumiałem, że lada moment pojawi się wśród nas nowy kolega.. nie myliłem się..

Po chwili do sali wpadł rezolutny, młody mężczyzna ok 30 -stki, czyli w podobnym wieku co ja, rzucił torbę koło szafki, siadł szybko po turecku na łóżku, uśmiechnął się do nas i powiedział „cześć, mam na imię Grzesiek.. może już wiecie, a jeśli nie, to się pewnie wkrótce dowiecie, więc może powiem od razu, jestem księdzem..”..cdn