UA-43269020-1

lekomania

No.. teraz to dopiero będę miał za co przepraszać! Tyle czasu nic tu nie pisałem, że pewnie zaglądają na tą stronę już tylko zabłąkane „pająki” roboty przeglądarek (?) +  moi dwaj bracia. Aby się trochę usprawiedliwić napiszę, że ostatnio więcej czasu poświęcałem sprawom poza komputerowym.  Dziś na moim blogu o lekomanii chciałbym zacząć od tego, na czym skończyłem swój poprzedni wpis pt. „Lekomania – W drodze ku zdrowiu cz. II”  i przy okazji wspomnieć też o jednej, moim zdaniem bardzo istotnej rzeczy, ale o tym później..

Wraz z odstawieniem benzodiazepin i rozpoczęciem leczenia lekomanii rozpoczął się mój stopniowy, wewnętrzny rozwój osobisty w różnych sferach i nie chodzi tu tylko o majsterkowanie, czy wysyp fajnych pomysłów, kreatywność, której wcześniej nie było.. Chodzi tu także, (a może przede wszystkim?) o rozwój mnie jako człowieka, do uzyskania jakiejś sprawności, gotowości i chęci do pełnienia życiowych ról, takich jak rola męża, (partnera) dla swojej żony, rola ojca, dla swojej dorastającej córki, pracownika, przedsiębiorcy w sferze zawodowej, mężczyzny, a nawet dorosłego syna, dla swoich starzejących się rodziców. Jak dotąd choroba, czyt. zaburzenia lękowo – depresyjne, czynne uzależnienie od leków uspakajających i nasennych sprawiały, że prawie wszystkie te sfery życia bardzo kulały lub po prostu nie istniały

Zdobycie do tego kompetencji, a przede wszystkim nabycia wiary w siebie, w to, że tak samo jak inni, nadaję się do tego.. że nie jest to też wcale jakaś udręka, męka itp wymaga nie tylko odstawienia substancji uzależniającej, ale pomocy z zewnątrz, inaczej człowiek kręci się w kółko jak kolejka z wagonikami jeżdżąca po okręgu ..Ta kolejka nigdzie nie dojedzie Przykład : nigdy wcześniej, aż do rozpoczęcia leczenia, terapii nie czułem się kompetentny, do wychowywania swojej własnej córki, do przekazywania jej jakichś ojcowskich prawd, czy wartości, miałem „naturalne”, wyniesione z domu rodzinnego przekonanie, że ja się do tego nie nadaje i jest to rola żony, która ma daleko większą wiedzę na ten temat i jest ogólnie ode mnie mądrzejsza.

Takie przekonanie, rozciągało się również na większość dziedzin naszego życia, więc można by śmiało powiedzieć, że w naszym domu nie ja byłem od inicjatywy, lecz bardziej od wykonywania poleceń. Tak by pewnie było do dzisiaj, o ile wcześniej nie wykończyłaby mnie lekomania, która coraz bardziej zagarniała poszczególne sfery mojego życia. Po rozpoczęciu systematycznej pracy nad sobą uruchomił się w moim życiu proces wielu zmian i choć na pewne rzeczy było już za późno, myślę, że odegrałem w życiu swojej już dorosłej córki jeszcze ważną rolę

Fobia społeczna, to przede wszystkim zaniżona samoocena, poczucie niekompetencji w wielu sprawach, poczucie wadliwości, a nawet brzydoty.. Czujemy się zdecydowanie gorsi od innych, mniej wartościowi, głupsi, brzydsi, niezaradni życiowo, nieatrakcyjni towarzysko, niedopasowani do społeczeństwa. Boimy się praktycznie wszystkiego, nie potrafimy podejmować życiowych aktywności i wyzwań, ponieważ nie wyposażono nas w odpowiednie „narzędzia”  i „moce”, a jeśli już nas w coś wyposażono, to raczej balast.. W tą „dziurę” wkomponowują się właśnie leki (benzodiazepiny), które działają tak, że niwelują lek, skutecznie znieczulają, uspokajają krytyczne myśli, dodają odwagi, usypiają w nocy

Pamiętam, że na początku psychoterapii bardzo odkrywczą dla mnie rzeczą, było uzmysłowienie mi przez psychoterapeutę, gdzie tak naprawdę w mojej świadomości jest moje własne „ja”.. To „ja” tylko moje, niewytresowane, niezaadoptowane przez nikogo. Odkrycie, że ono w ogóle istnieje oraz jak tego „ja” mam zacząć używać w swoim życiu.. Większość moich własnych poglądów, zachowań, jak i wygląd były od dziecka poddawane stałej krytyce i jakiemuś rodzajowi indoktrynacji, dominacji, może nawet nie takiej jawnej „wprost”, a takiej gdzieś między wierszami. Postępowanie to, choć nieświadome i podyktowane dobrymi chęciami, sprawiło, że to co do tej pory uważałem za moje własne myślenie tak naprawdę nie było nim, a  moje własne, autentyczne „ja” było zepchnięte na margines. 

Jak benzodiazepiny stosowane przewlekle blokują u człowieka jego naturalne procesy poznawcze i rozwój (?) 

Jeśli chodzi o sprawę o której wspomniałem na początku, to pisałem już o niej wcześniej na blogu.. Otóż Prof Heather Ashton, niedawno zmarła brytyjska, międzynarodowa specjalistka od działania benzodiazepin i uzależnienia od leków z tej grupy, wieloletnia szefowa brytyjskiego odwyku od leków BDZ, autorka słynnego artykułu pt „Benzodiazepiny: jak działają, jak je odstawiać” wspomina w swoim opracowaniu, że jedną z negatywnych konsekwencji uzależnienia od leków lekomanii, jest to, że benzodiazepiny stosowane przewlekle blokują  u człowieka jego procesy poznawcze, rozwój wewnętrzny. Czasem na długie lata.

Wcześniej nie rozumiałem co miała na myśli, teraz sądzę, że chodziło jej o to, że człowiek mający określone problemy emocjonalne, szczególnie te wewnętrzne (np związane z skutkami trudnego dzieciństwa, dysfunkcji rodzicielskich, jakichś traum itp), zażywający benzodiazepiny latami traci szansę na naukę naturalnego, konstruktywnego ich rozwiązywania bez użycia chemii.

Nie chodzi o to, że miałby się tego uczyć sam, bo gdyby to potrafił na pewno zrobiłby to w przeszłości, a nie sięgnął po leki i wpadł w lekomanię. Chodzi o to, że gdyby zamiast tego wybrał inną, niechemiczną metodę leczenia np psychoterapię indywidualna lub grupową, to w ramach niej mógłby mieć szanse nauczyć się stopniowo radzić z problemami jak przeciętny, zdrowy człowiek Taka opcja przecież nie wyklucza stosowania innych, bezpieczniejszych leków lub nawet doraźnego stosowania BDZ.

Niestety, z powodu nieświadomości negatywnych konsekwencji, braku dostępu do innego leczenia, niewiedzy lekarzy lub po prostu wygody pacjentów, wiele osób wybrało leki przez co utkwiło w martwym punkcie na lata. Tak przynajmniej było w moim wypadku

Ich życie zmienia się na lepsze tylko na krótko.. I jest to często iluzoryczna poprawa. Człowiek wpada w swoistą pułapkę, bierze Xanax, Clonazepam, Relanium, jakby nie mówić, legalne, powszechnie znane leki przeciwlękowe, uspokajające, bardzo silne specyfiki i jego stan się poprawia na na początku znacząco, niestety efekt jest ten bardzo nietrwały Co gorsza często bywa tak, że w późniejszym czasie jeszcze pogarszają stan pacjenta, pojawiają się dodatkowe komplikacje. Ponadto człowiek się silnie uzależnia i choć leki nie działają już tak dobrze, a wręcz pogarszają samopoczucie, trzyma się ich kurczowo jak tonący brzytwy.

Nie idzie na terapię, bo już się w nie tak bardzo „wtopił”, że nie wyobraża sobie ich odstawienia, a musiałby to zrobić, gdyby chciał zacząć leczenie.. Nie idzie na psychoterapię lub na miting, bo negatywne konsekwencje w lekomanii nie pojawiają się szybko, jak w klasycznych nałogach, więc może nie czuje nawet takiej potrzeby.

Rzetelny, fachowy kontrakt psychoterapeutyczny wymaga 100% abstynencji. Niestety psychoterapia na benzodiazepinach nie ma sensu, przekonałem się o tym na własnej skórze. Leki maskują obraz kliniczny problemu pierwotnego. Obecnie większość poważnych ośrodków leczenia nerwic i zaburzeń osobowości takich jak np:

OLZON Szpitala Klinicznego im. J.Babińskiego w Krakowie,

OLZN Mazowieckiego Specjalistycznego Centrum Zdrowia im. prof. Jana Mazurkiewicza,

OLZN Szpitala Specjalistycznego MSWiA w Otwocku

wymaga do przyjęcia na oddział całkowitej i to kilkumiesięcznej (4 – 6 miesiące)  abstynencji od leków z grupy benzodiazepin, a to dla wielu długoletnich lekomanów jest bardzo trudne do osiągnięcia, dla niektórych wręcz niemożliwe

Gdyby ów człowiek benzodiazepin nie brał wcale sytuacja z „automatu” zmusiłaby go do zastosowania innej metody leczenia, bo problemy, szczególnie te wewnętrzne, nie dały by mu spokoju, one nie znikają same, a nawet z biegiem czasu eskalują. Niestety, niechemiczne metody leczenia tych dolegliwości nie są proste, ani szybkie. Część osób wymaga długoterminowej, indywidualnej psychoterapii, niektórzy nawet kilkuletniej.. Terapii która pomoże im przejść stopniowo poszczególne etapy rozwojowe wymagane do prawidłowego ukształtowania osobowości lub przynajmniej skorygowania jej zaburzonej części. Pamiętam, gdy wiele lat temu pierwszy raz odstawiono mi leki w klinice po 2 latach brania, gdy trafiłem na swój pierwszy oddział leczenia nerwic pod opiekę pani psychoterapeutki. Przyśnił mi się w nocy dziwny sen, w nocy ujawnia się nasza podświadomość, na jawie nie mamy do niej dostępu :

 – oto pewnego dnia miałem jechać samotnie na motorze szosa zupełnie nie wiedząc dokąd ona prowadzi.. Na drodze nie było żadnego innego pojazdu, ani żywego ducha. Gdy tylko wyruszyłem, zerwał się wiatr i zaczął siąpić deszcz. Zrobiło się ogólnie bardzo nieprzyjemnie. Przede mną widać było horyzont, po bokach jakieś puste pola, bez zabudowań. Pamiętam, że im dłużej jechałem, tym wiatr był silniejszy, deszcz mocniej zacinał, a na horyzoncie niebo zaczynało bardzo ciemnieć, tak jakby zanosiło się na wielką burzę.

W pewnym momencie warunki atmosferyczne tak się pogorszyły, że coraz trudniej było mi jechać. Byłem bardzo przerażony, tym bardziej, ze nagle okazało się, że razem z sobą wiozę małe, bezbronne dziecko, niemowlę, które zaczyna płakać !.. Czarna chmura przede mną zamieniła się w ścianę ciemności. Zawróciłem..

jak się później okazało, moja pani terapeutka, psycholog kliniczny, specjalista psychoterapii, w trakcie robienia doktoratu jako pasjonatka tematu specjalizowała się między innymi również w analizie snów. Odpowiednie szkolenie przeszła nawet w instytucie Freuda w Niemczech. Sen miał wyrażać moje podświadome lęki przed nieznanym, przed podróżą w przyszłość, samodzielność, już bez leków, której na tamten czas w ogóle sobie nie wyobrażałem. Bałem się jej, bo jawiła mi się jako jeden wielki wielki skok w jakąś ciemną czeluść, w której zginę a nie systematyczną, stopniową pracę metodą step by step. Myślałem o wszystkim wtedy w sposób dychotomiczny ( czarno – biały), który zakładał istnienie wyłącznie dwu skrajnych sytuacji, bez etapów pośrednich. To błędne myślenie nieodzwierciedlające nijak rzeczywistości i świata dominowało prawie we wszystkich moich wyobrażeniach.