UA-43269020-1

uzależnienie od leków

W dzisiejszym wpisie chciałbym wspomnieć o kolejnych korzyściach z leczenia lekomanii.. Tak ogólnie, w skrócie, bo zamierzam o tym pisać szerzej na blogu w przyszłości w cyklu swoich wspomnień. Dlaczego o tym (?) bo zbyt mało na ten temat pisałem do tej pory, a przecież ten blog ma nie tylko ostrzegać przed pułapką uzależnienia od leków lekomanii, czy krytykować pewne wady polskiego systemu lecznictwa, lecz przede wszystkim zachęcać do niebrania.

Tak więc do rzeczy: – w pierwszej części tej serii „Leczenie lekomanii – w drodze ku zdrowiu cz. I” napomknąłem, że największym osiągnięciem tego, że przed laty przerwałem swoje uzależnienie od leków było to, że wciąż żyje. No tak, tak, prawda.. potwierdzam, ale to oczywiście nie wszystko.

Co komu po życiu, jeśli jest ono nieszczęśliwe, pełne cierpienia, po prostu do bani (?) Oczywiście nigdy nie dzieje się tak, że ze stanu chronicznego cierpienia, zaćpania, czy posiadania chorych, toksycznych, niszczących nas (i innych) przekonań nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki przejdziemy w stan błogostanu, całkowitego spokoju wewnętrznego, a życie od jakiejś chwili zacznie się nam już tylko szczęśliwie układać..

To raczej niemożliwe, szczególnie w przypadku wieloletnich użytkowników BDZ, bo leczenie lekomanii to często dłuższy proces, a nasza psychika podobnie jak nasze ciało po poważnej chorobie (np. wypadku, paraliżu) może doznać skomplikowanego urazu i wymagać dłuższej rekonwalescencji. Pisałem już kiedyś o tym. 

Jest ona inna (rekonwalescencja), bo dotyczy psychiki, choć pewne analogie można znaleźć.. Powiem szczerze, że ja kilka lat temu (po całkowitym odstawieniu BDZ) tak właśnie się czułem, jak osoba po udarze stawiająca pierwsze kroki z balkonikiem, gdyż utraciła umiejętność chodzenia. Oczywiście to moje doświadczenia, a każdy ma inne, nie chodzi mi to, by Was nastraszyć, bo jeden człowiek (tak jak np ja) musi leczyć fobie społeczną i agorafobie, inny ma zupełnie inne problemy, w innym nasileniu.

Ostatnio poza domem zaczynam co raz częściej spotykać różne osoby z swojej przeszłości, których dawno nie widziałem. Nie wiem, czy to przypadek (?) czy po prostu więcej bywam poza domem (?) Niedawno wspólny grill z Ciocią i Wujem spod Warszawy. Wuja nie widziałem chyba kilkanaście lat. Wiem, że ostatnio miał problemy ze zdrowiem, leczył nowotwór, ponoć jest remisja..

Dziś ponownie wpadłem na starych kolegów, z podstawówki i osiedla, z którymi graliśmy w piłę, wysiadywaliśmy wieczorami pod klatką paląc fajki. Znów wypaliliśmy po papierosie, jeden ma firmę transportową (a może miał ? Nie wiem) drugi zakład protetyczny, wspominamy innych, którzy już nie żyją.

W poprzednim tygodniu znów podjechałem po żonę do pracy, tym razem zaparkowałem od frontu bezpośrednio przed wejściem do instytucji. Było już sporo po 16.00, ale wiedziałem, że pracownicy mojego, byłego działu pracują czasem dłużej Miałem nadzieję, że kogoś spotkam na papierosie, sam kiedyś chodziłem na róg budynku. No i doczekałem się, jeden ze starych kumpli, którego dawno nie widziałem „face to face” poznał mnie, szeroko się uśmiechnął Podaliśmy sobie ręce, zamieniliśmy parę słów, kiedyś pracowaliśmy w jednym biurze, jeździliśmy czasem w teren z innymi .. On musiał lecieć, ja też.. Parę lat temu unikałem ludzi jak tylko mogłem, bunkrowałem się, teraz zaczynam szukać sam kontaktu..

W mijającym tygodniu mój strach przegrał z ciekawością i prozaiczną potrzebą. Okazało się, że zabrakło mi śrub do naprawy starej balkonowej ławki. Obiecałem żonie, że jeszcze przedłużę jej żywot. Zwykle zakupy tego typu w ostatnich latach robiłem tylko w internecie, trochę z wygody, głównie z powodu fobii społecznej i agorafobii. Tym razem nie chciało mi się czekać na przesyłkę do następnego tygodnia, więc wsiadłem w samochód i pojechałem przez miasto do „Mrówki”, supermarketu z różnymi technicznymi akcesoriami, która jest umiejscowiona na peryferiach mojego miasta. Byłem już tam kilkakrotnie w tym i zeszłym roku, ale tylko w towarzystwie żony i jako pasażer w aucie, a i to 2-3 lata temu było dla mnie czystą abstrakcją.

Miałem lekki stres bo o godz. 16 – tej spory ruch, ale bez przeszkód dotarłem na miejsce, zaparkowałem przed budynkiem W markecie obleciałem z koszykiem pół stoisk, przy stoisku z śrubami spotkała mnie miła niespodzianka, jedna miła Pani (klientka) chyba widząc moją tępą minę zważyła mi kilkanaście szt. lśniących śrubek, nakrętek i podkładek tłumacząc mi „zasady”. Ładnie podziękowałem Młody człowiek z obsługi wytłumaczył mi gdzie znajdę puszkę farby do drewna, dokupiłem jeszcze klej i udałem się do kasy.

Tu niestety „zważyłem się” deczko, byłem pierwszy, więc myślałem że szybko pójdzie, niestety okazało się, że przede mną jest para staruszków, co płacąc za sadzonki, obraz w ramach i długi pręt do firanki porusza się jakby w „zwolnionym tempie”. Pomyślałem sobie kurw.. ! A tak dobrze szło..

Sam miałem małą torebkę z śrubkami, klej i mini puszkę, banknot w ręku, a leciwa para donosiła jeszcze jakieś bibeloty, później zapłata kartą, wpisywanie pin-u, a na koniec karta na punkty, a za moimi plecami coraz większa kolejka ludzi porównywalnie niecierpliwych jak ja.. W pewnym momencie pomyślałem „spokojnie”, też kiedyś będziesz stary, może nawet prędzej niż „kiedyś” Stwierdziłem że muszę po prostu wyluzować stosując jednocześnie skróconą technikę relaksacji Jackobsona zalecaną mi na terapii. Zamknąłem oczy, wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy, a wraz z wydechem rozluźniłem wszystkie mięśnie od powiek po stopy.. Pomogło..

Regularne treningi metody relaksacji Jackobsona zadaje mi Pan G. (psychoterapeuta) już od dawna, mam je ćwiczyć systematycznie, codziennie lub co drugi dzień, bo tylko wtedy ten trening ma sens i metoda działa. Nie chodzi przecież o to, by w dużej kolejce w sklepie mięsnym lub w autobusie rozłożyć matę, położyć się na podłodze i z słuchawkami od mp3 na przemian, mozolnie zaciskać i rozluźniać mięśnie aż do stanu totalnej „nirwany”. Chodzi o to, by mieć to tak wytrenowane, by ciało reagowało odruchowo na jakiś sygnał, komendę, która może być tylko myślą.

A pro po majsterkowania, drobnych, domowych napraw, jak i innych praktycznych umiejętności to kilka lat temu, zacząłem spontanicznie realizować pewne męskie zadania, które stopniowo zaczęły sprawiać mi frajdę

Pamiętam, że jako osoba jakoś wykształcona, po studiach (podobnie zresztą jak mój ojciec), nigdy wcześniej nie zajmowałem się naprawianiem czegokolwiek, nie potrafiłem nawet gniazdka elektrycznego wymienić. Nie umiałem, nie dlatego, że jestem ofiarą losu, choć wtedy tak myślałem, tylko dlatego, że wcześniej nigdy tego nie robiłem, nikt tego ode mnie nie oczekiwał, nikt mnie nie nauczył, nie wiedziałem, że umiem. Uczyłem się wszystkiego sam od podstaw czytając jakieś książki, oglądając różne poradniki w internecie. Tym sposobem odnowiłem i pomalowałem meble w całej kuchni, naprawiłem wiele szuflad, łóżko w sypialni, odnowiłem stary sprzęt do ćwiczeń w domowej siłowni. Zrobiłem też wiele innych rzeczy Odkryłem, że wraz z odstawieniem leków i rozpoczęciem leczenia lekomanii rozpoczął się mój stopniowy, wewnętrzny rozwój osobisty.. cdn