UA-43269020-1

psychoterapia indywidualna Lublin

Po powrocie z ośrodka terapeutycznego leczenia nerwic wróciłem do nałogu, uzależnienie od leków uspokajających z grupy benzodiazepin było silniejsze, niż wszystkim się zdawało Owszem,  dowiedziałem się sporo o sobie i przyczynach swoich problemów.., może nawet zbyt wiele, byłem zmęczony zbytnią intensywnością zajęć, a jak na osobę z poważnymi lękami społecznymi zbyt długim pobytem w dużej grupie ludzi, leki (benzodiazepiny) odstawiono mi zbyt szybko, w związku z tym podejrzewam, że odczuwałem wciąż objawy abstynencyjne, źle się czułem, byłem ogólnie przerażony wizją powrotu do pracy w takim stanie..Jak już wspominałem w poprzednich wpisach kilka lat temu zdiagnozowano u mnie zaburzenie osobowości typu unikającego,

czego wynikiem jest nerwica społeczna zwana również fobią społeczną, więc wtedy, jak sądzę, nie miałem szansy wyleczyć się z tego schorzenia w ciągu 2,5 miesiąca nawet przez intensywne zaangażowanie w psychoterapię. Obecnie wiadomo mi, że takie zaburzenia nie powstają w ciągu jednego dnia, miesiąca, a nawet roku, są często wynikiem wieloletniego procesu, wtedy tego nie rozumiałem..Miałem w głowie tylko tyle, że odstawiłem leki, przeszedłem 2,5 miesięczną terapię i teraz MUSZĘ być już zdrowy i wracać do pracy, takie oczekiwania mieli w stosunku do mnie też moi bliscy..Niestety nie czułem się dobrze, bałem się powrotu między ludzi, bez leków, w końcu nie podołałem i szybko wróciłem do tabletek..

Wróciłem do pracy w zakładzie przemysłowym, siedziałem w biurze, w pracy, która nie była ani dobrze płatna, ani ciekawa, ani nie było w niej specjalnych perspektyw na przyszłość, w dodatku działała na mnie jakoś depresyjnie, stare, brudne, ponure, PRL-owskie mury, klimat w tamtym miejscu był taki jakby czas się zatrzymał, a w związku z złą kondycją finansową zakładu i oszczędnościami rozwój technologii tu nie zawitał..

Ogólnie miałem poczucie, że znalazłem się w punkcie wyjścia, choć już z trochę większą świadomością (wglądem w siebie), ale za to z wielkimi wyrzutami sumienia, że zawiodłem, ponieważ wróciłem do leków..

Mając pewne możliwości szybko podjąłem decyzję o dalszym leczeniu, terapii, tym razem psychoterapii indywidualnej u jednej z osób z kadry psychologicznej ośrodka terapeutycznego na którym byłem..

Chcąc nie chcąc 1 raz w tygodniu zwalniałem się z pracy, wsiadałem w swojego „malucha” (Fiata 126 p) jakiego w tym czasie miałem i zasuwałem do jednego z miast wojewódzkich odległych o ok 120 km od mojej miejscowości, tam uczestniczyłem w sesji psychoterapeutycznej, która trwała średnio ok 1 – 1,5h płacąc wtedy bodajże 50 zł za spotkanie.. Była to taryfa po znajomości, bo osoba prowadząca była kimś znajomym znajomych moich rodziców..

Spotkania polegały na tym,że siadaliśmy w miarę komfortowo w fotelach, krzesłach, czy co tam akurat było (sofie, kanapie), mniej więcej naprzeciwko siebie lub prawie naprzeciwko pod lekkim kątem, dlatego, żeby psychoterapeuta nie tylko mógł dobrze słyszeć pacjenta, ale by mógł zauważać wszelkie istotne zmiany emocji, które zwykle są widoczne także na twarzy, jej mimice, oczach, wychwycić te szczególnie „wrażliwe struny” niejednokrotnie głęboko ukryte pod maską obojętności, po to by lepiej zrozumieć naturę jego problemów i odpowiednio reagować, po to by realnie pomóc, przynieść ulgę, a nie dotknąć, urazić..

Podczas spotkań nie było sławnej kozetki na której pacjent miał się kłaść na wznak, ani wahadełka do wprowadzania w trans:), być może coś takiego stosuje się podczas terapii polegającej na hipnozie, ja w swoim leczeniu podczas kilku psychoterapii indywidualnych (wliczam do nich także te na oddziałach leczenia nerwic) spotkałem się tylko raz z czymś takim, kiedy psycholog kazał mi zamknąć oczy i rzeczywiście wprowadził mnie w taki stan (nie był to żaden trans), tak że rzeczywiście, wprawdzie zachowując pewną świadomość, odpłynąłem w swoją przeszłość, bardzo wczesne dzieciństwo czemu towarzyszyły dziwne odczucia i zachowania mojego własnego ciała, co było dla mnie sporym zaskoczeniem, bo w pewnym momencie mając zamknięte oczy zaczęły mi się samoistnie zaciskać pięści i szczęki i był to pierwszy raz kiedy coś takiego mi się przydarzyło i nie bardzo wiedziałem czemu to przypisać..Terapeuta, młody psycholog, pasjonat tematu stwierdził, że na coś jestem bardzo zły, ale w końcu nie odkryliśmy na co..ponoć nie zawsze daje się dotrzeć do pewnych obszarów często ukrytych głęboko w podświadomości

Wracając, do mojej pierwszej psychoterapii indywidualnej, prywatnej, to zaczynała się ona zwykle od pytania „co słychać panie Przemku ?”..jednakże z tego co obecnie wiem są różne szkoły i np. początek terapii, w której aktualnie uczestniczę wygląda tak, że witamy się, siadamy, po czym psycholog (psychoterapeuta) za każdym razem milczy i czeka aż ja zacznę..Sądzę, że jest to po to, by nie sugerować pacjentowi niczego, aby zupełnie sam podjął decyzję o tym o czym na spotkaniu chce rozmawiać..Osobiście uważam, że taka forma jest najlepsza..

Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, zwierzałem się z swoich lęków, mówiłem o tym co mnie przeraża, z czym mam problem, opowiadałem o swojej codzienności, o pracy, o życiu osobistym, o relacjach z bliskimi, z żoną, rodzicami, braćmi, o relacjach z znajomymi, bez specjalnych obaw, że ktoś się o tym dowie..Dla tych co nie wiedzą każdego profesjonalnego terapeutę obowiązuje tajemnica zawodowa i nic nie ma prawa wydostać się poza salkę, gabinet psychologiczny..Jedynym wyjątkiem jest prawdopodobnie sytuacja, gdy psychoterapeuta uczestniczy regularnie w superwizji (wszyscy profesjonalni psychologowie, psychoterapeuci uczestniczą w takich spotkaniach, mają chyba nawet obowiązek) na której konsultuje różne problemy z swoich terapii z innym bardziej lub tak samo doświadczonym psychoterapeutą, ale i tak wszystko pozostaje tajemnicą zawodową i nie ma prawa wydostać się „na zewnątrz”..W odpowiedzi na swoje zwierzenia otrzymywałem tzw informację zwrotną, jak jestem widziany, jakie błędy popełniam w swoim myśleniu, czy też zachowaniu..Psycholog uświadamiał mi skąd się biorą moje obawy, bo tak naprawdę większość przyczyn moich „strachów” była mi nieznana, nieuświadomiona (częsty mechanizm w nerwicy), dowiadywałem się, jak bardzo zażywanie benzodiazepin obniża zdolności poznawcze człowieka i jego poziom intelektualny..

Z perspektywy lat oceniam, że moja pierwsza psychoterapia nie była udana lub była udana tylko częściowo po 1. ze względu na fakt, że ja sam nie miałem chyba wtedy gotowości do odstawienia benzodiazepin, bezpośrednio po trudnym jak dla mnie pobycie w szpitalu psychiatrycznym, na który w ogóle nie powinienem był trafić i zbyt szybkim odstawieniu leków, po 2. osoba prowadząca terapię, owszem, miała dużą wiedzę, lecz była zbyt młoda i niedoświadczona aby mi pomóc, nie podobał mi się styl terapii, stosunek osoby prowadzącej do mnie, lekko pretensjonalny, „z góry” o delikatnym zabarwieniu jakby ironicznym, taka relacja mnie irytowała, ponieważ za bardzo przypominała mi relację z moją dominującą, krytyczną matką..

Teraz myślę, że bardzo ważną cechą każdego dobrego psychoterapeuty oprócz posiadanej wiedzy teoretycznej, uprawnień, certyfikatu musi być duża empatia, czyli umiejętność wczuwania się w przeżycia innych, wyobrażenia sobie jak może czuć się człowiek w przedstawionej trudnej sytuacji, by móc najlepiej mu pomóc..Bardzo ważną rzeczą moim zdaniem jest szacunek do pacjenta, relacja partnerska, te wszystkie rzeczy moim zdaniem są nieodzowne do zbudowania zaufania, która moim zdaniem jest podstawą w każdej psychoterapii..cdn