UA-43269020-1

Psychoterapia - Oddział Leczenia Nerwic w Lublinie

Zanim będę kontynuował swoją opowieść o klinicznym Oddziale Leczenia Nerwic w Lublinie chciałbym napisać o jednej rzeczy muszę pochwalić się małym sukcesikiem w walce z fobią społeczną i agorafobią..Otóż kilka dni temu wracając z terapii, przejeżdżaliśmy z żoną przez centrum miasta niedaleko centrum handlowego i dużego placu targowego, żona miała kupić sadzonki, ja miałem zaczekać jak zwykle w aucie, „okopując się” i zapadając głęboko w siedzenie, lecz tym razem

stwierdziłem,że pier***:).. i że idę z nią.

Kiedyś, będąc na proszkach chodziłem w takie miejsca w miarę bez problemu, a kilka lat temu, gdy odstawiłem benzodiazepiny stare problemy z fobią wróciły z zwielokrotnioną siłą i wizyty w takich miejscach jak rynek, plac targowy, duże supermarkety, centra handlowe, banki, instytucje państwowe, kościół itd. stały się dla mnie nie lada problemem.. 

 

Po targu spacerowaliśmy przeszło godzinę, fakt ukrywałem się trochę pod niezbyt dużymi okularami przeciwsłonecznymi i obecność przy mnie żony też nie była bez znaczenia, ale wcześniej to bym kazał się odwieźć prosto do domu, w którym bym się „zakopał”..,opcja zatrzymania się w miejscu tak publicznym jak centrum miasta i duży plac targowy (na wpół bazar) nie wchodziła by w grę!..

Teraz miałem poczucie, jakby zaczynało mi być wszystko jedno, może to tylko złudzenie (?), ale odnoszę wrażenie, jakbym miał wyższe poczucie wartości i trochę lepsze mniemanie o sobie, większy dystans do siebie, swoich potknięć i wpadek.. Do nie dawna byłem strasznym perfekcjonistą, „wszystko, albo nic”, (tak zostałem wychowany), wszystko musiało być super, albo wcale, żadnego prawa do słabości, żadnego prawa do błędu, teraz chyba więcej sobie wybaczam..

Na targu prawie od razu wpadłem na przyszywanego wuja, którego kilka lat nie widziałem, a mieszka w tym samym mieście, co ciekawe, sam go zaczepiłem, podałem mu rękę, krótka wymiana uprzejmości, uśmiech, pozdrowienia, 🙂 pomimo fobii społecznej jest we mnie duża tęsknota za kontaktami, z ludźmi.. Zapytałem kiedyś psychoterapeutę jak to jest (?), czy można jednocześnie bać, wstydzić, unikać ludzi, a jednocześnie chcieć, mieć pragnienie spotykać się z nimi ? ba, mieć nawet duszę towarzyską (?) Odpowiedział mi wtedy, że jak najbardziej ! Bo tak jak świat nie jest zero-jedynkowy, tak i ludzie nie są..Można mieć z jednej strony naturę pogodną, towarzyską, temperament, a z drugiej strony trudne przekonania na swój temat, na temat innych ludzi, nabyte w ciągu życia, które nas blokują, hamują, ograniczają, stawiają „zapory”..

Gdy wychodziliśmy z rynku natknęliśmy się z żoną, na moją dawną sympatyczną koleżankę z biura, z którą pracowałem przez parę lat (nie widziałem jej również przeszło 5 lat), teraz z 1 rocznym dzieckiem szła na zakupy, chwila rozmowy, ale synek zaczął marudzić i trzeba było iść dalej..

Po powrocie do domu stwierdziłem,że moje czarne scenariusze, które nieraz przychodziły mi podczas siedzenia w domu do głowy nie sprawdziły się zupełnie, nikt nie zadał krępujących pytań: „Cześć, gdzie się podziewałeś (?!) Czy to prawda, że jesteś „stuknięty” i nie wychodzisz z domu (?!)..Ludzie jak tylko mnie zobaczą, zaczną się zatrzymywać i wskazywać palcem, jak „ciekawostkę turystyczną”, trójgłowego potwora !

Wracając do oddziału nerwic nie należy moim zdaniem nie doceniać faktu, że taka terapia, pomimo faktu że zbyt krótka, to (powtórzę się) daje często dobrą i fachową diagnozę, pomaga ustawić pacjenta na „dobre tory” jak pociąg, który do tej pory jechał w złym kierunku albo w kółko po okręgu nie dojeżdżając nigdy do celu.. Dostosować, dobrać leki (wsparcie farmakologiczne), ale często bywa w praktyce tak, że trzeba kontynuować leczenie ambulatoryjnie uczęszczając na psychoterapię indywidualną o czym nie zawsze informowano pacjenta! (przynajmniej tak było podczas moich pobytów ok 10 lat temu)

Ja w każdym razie, w pierwszych latach mojego leczenia uznawałem,że mam być już zdrowy skoro skończyłem terapię w ośrodku (takie były też oczekiwania mojej rodziny), nie kontynuowałem leczenia, choć wcale zdrowy się nie czułem, zmuszałem się do powrotu do pełnego funkcjonowania, co skończyło się oczywiście szybko porażką, kolejnym załamaniem..

W trakcie terapii grupowej zdarza się też często tak, że niektórzy pacjenci zupełnie nieświadomie wchodzą w pewne znane sobie z swojego prawdziwego życia relacje z innymi uczestnikami grupy lub nawet psychologami, którzy w jakimś stopniu przypominają im osoby z ich otoczenia, przenosząc na nich pewne trudne emocje.. Czasem jakaś osoba w innej widzi swoją despotyczną matkę lub ojca, nadkrytycznego szefa z pracy, pijącego męża..Takie charakterystyczne relacje są wychwytywane przez terapeutów i czasem omawiane na grupie. Jeśli chodzi o pacjentów to jest tak, że wszyscy zaczynają razem turnus i wszyscy razem po 8 tyg kończą terapię..

Z tego co pamiętam, przez pierwsze 2 tyg nie opuszczało się oddziału za wyjątkiem wyjść zorganizowanych w ramach zajęć, nie było też na początku odwiedzin.. Dopiero po 2-3 tygodniach możliwe były wyjazdy na weekend do domu (tzw przepustki), jeśli ktoś był z daleka i nie chciał lub nie opłacało mu się jechać do domu, mógł wziąć sobie przepustkę całodniową i wybrać się na miasto, byle przed godz. 22-gą być z powrotem na oddziale..Była też taka możliwość, że jeśli miało się jakaś rodzinę na miejscu, to można było u niej spędzić weekend, przenocować , ale trzeba było zgłosić ten fakt wcześniej..Każdy też otrzymywał na ten czas „wyprawkę”, czyli dokładnie wyliczoną ilość zleconych przez lekarza leków

Oddział nerwic na którym byłem, nie był szpitalem w klasycznym wydaniu, leczenie nie polegało tam tylko na przyjmowaniu leków i leżeniu odłogiem na łóżku.., właściwie to wcale na tym nie polegało! Żadne sanatorium, ani ośrodek wczasowy, w którym każdy robi co chcę, spacerki, relaks i nic więcej..Na oddziale panował, określony porządek, dyscyplina i regulamin..

Każdego roboczego dnia od godzin wczesnoporannych, aż do popołudniowych odbywały się różne zajęcia,  grafik zajęć był mocno napięty! (dla mnie zbyt napięty)

Wszyscy pacjenci, wraz z psychologami i lekarzami tworzyli pewnego rodzaju społeczność, gdzie każdy miał jakieś obowiązki, trochę jak mała komuna:)..

Co tydzień wybierany był samorząd składający się z 2-3 osób, które z kolei były odpowiedzialne za przydzielanie określonych obowiązków pacjentom, tak jak dyżur w kuchni, sprzątanie łazienek, pokoi, korytarzy itd..Samorząd też odpowiedzialny był za organizowanie dyskotek, które odbywały się co tydzień (a może częściej ?..nie pamiętam), wyjść na miasto, do kina, teatru, muzeum (kupowanie biletów), sklepów Odpowiedzialny był również za wyznaczanie osób, które będą robić w określone dni pacjentom zakupy w pobliskim sklepie oraz za prowadzenie cotygodniowego spotkania na dużej sali wszystkich pacjentów z całym personelem oraz zdanie raportu z tygodnia, tzw zebrania społeczności..

Wszystko tak było pomyślane i zaplanowane, aby każdy z pacjentów po kolei znalazł się w samorządzie, jak również przeszedł przez wszystkie dyżury i zadania.. itd.

Codziennie rano, skoro świt, na korytarzu była kilkuminutowa gimnastyka, prowadzona przez wybraną dyżurną osobę (nie cierpiałem tego!..)

Jeśli chodzi o zajęcia, to oprócz wspomnianej psychoterapii grupowej i indywidualnej były także:

gimnastyka – codziennie rano przez parę minut wszyscy pacjenci wykonywali prostą gimnastykę prowadzoną przez wyznaczoną osobę, proste ćwiczenia dla rozruszania się i pobudzenia krążenia,

psychorysunek – bardzo ciekawe zajęcia, prezentujące pewne sztuczki na ujawnienie różnych wewnętrznych problemów ukrytych w nieświadomości, a która ujawnia się np. w naszych rysunkach, obrazach, pracach zadanych do wykonania, kiedy okazuję się, że wielkość, kolor, rzeczy lub osoby przedstawionej na rysunku nie jest przypadkowy, że wszystko ma znaczenie i to, że nawet jeśli mamy żywe przekonanie o tym, że wybraliśmy pierwszą lepszą kredkę z brzegu, bez zastanowienia może okazać się zupełnie fałszywe..

Mówi się, że jeśli chce się poznać sytuację w swoim domu, trzeba dać czystą kartkę papieru i kolorowe kredki dziecku ok 4-letniemu i zadać mu temat narysowania całej rodziny, nie dając mu żadnych sugestii..Wtedy okaże się, kto jest dla tego dziecka najważniejszy, a kogo na kartce w ogóle nie ma

zajęcia z nauki relaksu – ważne i potrzebne ćwiczenia polegające na nauce różnych technik relaksu, trening autogenny Schultza, trening progresywnej relaksacji Jackobsona i inne, które później możemy wykorzystać w życiu..Z tego co pamiętam pani terapeutka pozwalała przegrać sobie na przepustce swoje nagrania

psychodrama – różne ćwiczenia ruchowe w grupie, tzw ćwiczenia z ciałem, których celem nie jest uzyskanie tężyzny fizycznej, czy kondycji, ale wychwycenie różnych zachowań, póz, przyjmowanych przez pacjentów wzajemnie w stosunku do siebie, często związanych z ich charakterem, osobowością, praca nad nimi..Często wychodzi wtedy, kto jak się czuje w grupie, czy jest ufny, do innych, czy wprost przeciwnie, czy woli występować w pozycji dominującej, czy lepiej się czuje (bardziej na miejscu), jako osoba uległa..Jeśli chodzi o mnie, to odkryłem wtedy, że lepiej się czuję w pozycji uległej, jako osoba dominująca czułem się fatalnie!

terapia zajęciowa – czyli terapia pracą, wykonywanie różnych prac artystycznych, malowanie na papierze, na szkle lub jakichś innych praktycznych, do wyboru

wykłady z analizy transakcyjnej – wykłady, zajęcia prezentujące koncepcję psychologiczną dotyczącą stosunków międzyludzkich opierającą się na idei wyodrębnienia w „ja” trzech współistniejących schematów zachowania i odczuwania różnych emocji

Ja – Dorosły

Ja – Dziecko

Ja – Rodzic

..cdn