Dlaczego taki tytuł (?) Ponieważ uznałem, że pisząc o lekomanii – uzależnieniu od leków nie można pominąć takiej kwestii jak mentalność dzisiejszego człowieka.. nasza mentalność, którą przewrotnie i może nieco kontrowersyjnie pozwoliłem sobie nazwać „mentalnością lekomana”. Pewnie jest to z mojej strony przerysowanie, ale myślę też, że to ważna kwestia nad którą należałoby się pochylić.. Nie mam zamiaru tu pisać o psychologicznych mechanizmach uzależnienia od leków, różnych nałogowych iluzjach a naszej głowie, ponieważ o tym jak to widzę z perspektywy własnych doświadczeń pisałem już w „Psychologiczne mechanizmy uzależnienia od leków”. Chodzi mi raczej o pewna postawę ludzi, ich nastawienie w obecnych czasach dotyczącą niektórych metod leczenia zaburzeń emocjonalnych.
Tabletka silnego leku uspokajającego typu Alprazolam (Xanax), Clonazepam lub nasennego np. Zolpidemu działa natychmiast (przynajmniej na początku). Wystarczy ją wyłuskać z blistra, zażyć, popić i po sprawie.. Nie wymaga to od nas praktycznie żadnego wysiłku. No może trzeba się zebrać w sobie i pójść do psychiatry, a to na początku nie jest takie łatwe
Kłopot polega na tym, że my ludzie na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat wraz z nastaniem ery leków psychotropowych, najpierw benzodiazepin, później całej grupy leków SSRI, SRNI oraz z – leków uwierzyliśmy koncernom farmaceutycznym, środkom masowego przekazu, wreszcie swoim własnym wyobrażeniem na ten temat, że są tabletki, które potrafią naprawić nam całe życie, „duszę”, że załatwią za nas dosłownie wszystko w temacie poprawy zdrowia psychicznego, emocjonalnego.
My ludzie ulegliśmy iluzji, że trudne sprawy życiowe, traumy, problemy wymagające rozwiązania, często ciągnące się od naszego wczesnego dzieciństwa można obejść jakimś „wielkim skrótem” i rozwiązać zażywając tabletkę..
Jako, że mam już ponad 50 lat, to powiem, że pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy pojawił się na świecie słynny Prozac nazwany w USA „tabletką szczęścia” i jaki to był „bum”, nowość w tamtych latach ! Pamiętam jak media o tym trąbiły, że o to jest „cudowna tabletka szczęścia”! Sam byłem mocno zafascynowany tematem, bo trudno było mi uwierzyć, że coś takiego wymyślono. Tabletka na „nieszczęście” (?!) Lek był modny, drogi i dostępny tylko dla nielicznych. Prawdopodobnie pierwszy z grupy SSRI.
To samo było z Xanax-em (Alprazolam), który w Ameryce był nawet reklamowany na początku jako dyskretny „przyjaciel gospodyni domowej” noszony, przy sobie w fartuszku, który pomagał rozładować stresy dnia codziennego. W co drugim amerykańskim filmie na zasadzie kryptoreklamy pojawiał się któryś z specyfików (np Xanax lub Prozac)
Przez kilkadziesiąt ostatnich lat powstawała cała grupa leków BDZ (benzodiazepin) oraz leków SSRI, SRNI nazywanych nawet lekami antydepresyjnymi „nowej generacji”. Stopniowo, powoli, wraz z upływem lat przyzwyczajaliśmy się do myślenia, zdobyliśmy wiedzę, że są tabletki, które potrafią leczyć smutek, lęk, panikę, bezsenność, po prostu nieszczęśliwą duszę tak jak antybiotyki leczą zakażenia bakteryjne.
Myślę, ze wszystkie te leki powstały także w odpowiedzi na duży popyt ludzi, którzy wraz z rozwojem cywilizacji zaczęli coraz więcej i więcej wymagać od siebie, a wprost proporcjonalnie do tych większych wymagań doznawać różnych porażek i frustracji, częściej zapadać na depresje i zaburzenia lękowe (tak w wielkim skrócie). Mówi się, że nerwice i depresje, to choroby cywilizacji. Nie każda też depresja, jest rzeczywiście prawdziwą depresją, a nerwica, nerwicą wymagającą farmakologicznego leczenia, bo są ludzie, którzy zwykłe smutki i strach chcą leczyć psychotropami
Obecnie Prozak nie jest żadnym wielkim „wow”, jest dostępny praktycznie dla każdego normalnego, przeciętnego obywatela, w tańszym odpowiedniku dostępnym w Polsce (Bioxetin), podobnie jest z innymi lekami psychotropowymi.
Wystarczy pójść do psychiatry po receptę, wykupić i regularnie zażywać jak tabletki na nadciśnienie lub witaminy. I wiele osób tak robi, słysząc o lekach na depresje, lęk, czy bezsenność, idzie do specjalisty już z bardzo skonkretyzowanymi oczekiwaniami, ponieważ już wszystko wie, przeczytał w kolorowej prasie, usłyszał w telewizji lub „wygooglował” w sieci.
Ludzie po prostu przychodzą po „tabletki”, płacą za konkretną i szybką pomoc, a nie jakieś gadanie, rady, no chyba, że w „bonusie” oprócz tabletek.
Z tego co wiadomo mi dziś z własnych doświadczeń negatywne emocje takie jak lęk, panika, depresja, agresja, bezsenność (o ile nie mają podłoża organicznego lub nie są związane z wydarzeniem losowym) wywoływane są zwykle przez jakieś negatywne, błędne przekonania, sposoby myślenia, wyobrażenia, które z kolei wiążą się z jakimiś trudnymi, przykrymi sytuacjami, które nas spotykały w życiu. Trudne dzieciństwo w rodzinie alkoholowej lub dysfunkcyjnej pod jakimś innym względem, błędy w sposobie wychowania i związane z tym deficyty. Niestety, w większości przypadków na początku naszej drogi nie jesteśmy świadomi przyczyn naszego cierpienia, skupiamy się wyłącznie na objawach, które próbujemy leczyć tabletkami wydeptując ścieżki do coraz to innych psychiatrów
Nie wiem jak kiedyś radzono sobie z problemami w różnych kulturach (?) Modlono się do bogów, składano ofiary, radzono się starszyzny plemiennej (?) Albo szło się do rabina, proboszcza lub po prostu do szynku napić się wina i zalać robaka (?) Ci co definitywnie nie radzili sobie z problemem strzelali sobie w łeb, albo wieszali na drzewie, ot co..
Myślę, że generalnie ludzie więcej rozmawiali z sobą, przebywali razem. Dziś jesteśmy przyzwyczajeni do różnych „ułatwień”, które sami wymyśliliśmy dla siebie lub innych w dobrej wierze, lecz część z nich zupełnie nie wypaliła i zamiast poprawić nam jakość życia, zdrowie, przeciwnie, szkodzi nam, izoluje, uzależnia, a nawet upośledza.
Tak się też zastanawiam, jak pokolenie żyjące w czasach okupacji niemieckiej, pokolenie, które przeżyło Holocaust, obozy koncentracyjne, głód, biedę dało radę bez leków psychotropowych (?) Wielu kombatantów dożyło sędziwego wieku, choć wielu też zginęło
Nie chcę zabrzmieć jak stary pierdoła i pisać, że kiedyś było lepiej, zdrowiej, bo przecież nie neguję konieczności istnienia leków, czy innych zdobyczy medycyny lub dobrodziejstw płynących z rozwoju technologii, ale mam wrażenie, że obecny świat w pewnych sferach sfiksował, a my ludzie wraz z nim.
To co zaobserwowałem na przestrzeni co najmniej kilku lat czytając wpisy w różnych grupach tematycznych na Facebooku i na forach internetowych to to, że leki te dla wielu osób okazały się niedoskonałe, niewystarczająco skuteczne, szczególnie w mono terapii silnych stanów lękowych.. Niektóre z nich (benzodiazepiny, z-leki) wielu nam zaszkodziły. Mimo to, dalej brniemy w kolejne medykamenty chodząc po psychiatrach i ze względu na ową „mentalność” nie przyjdzie nam nawet do głowy, że nie tędy droga.
Uważam, że tak poważne sprawy, problemy, wymagają porządnego przepracowania w procesie psychoterapii, bo objawy nerwicowe, czy depresyjne są tylko fragmentem większej całości, czubkiem góry lodowej, której nie widać na pierwszy rzut oka. Działanie to wymaga czasu, wysiłku, bo trudno zmienić w 1 tydz lub miesiąc coś co kształtowało się latami Np niska samoocena, opresyjne przekonania kluczowe, chorobliwe postawy życiowe (perfekcjonizm), brak pewnych życiowych umiejętności, traumatyczne wspomnienia.
Bardzo mądrze napisałeś. Mam 41 lat i 20 lat temu zaufalam tez lekom. Pierwszy był bioxetin…Dostawalam też benzo. Dziś bym starała się nie brać tych leków. Głównie cierpialam na depresję,od 1,5 roku doszła nerwica lękowa. Z benzo zeszlam całkowicie. Jednak jestem kimś innym po tylu latach brania różnych rzeczy,a najgorzej mam z napędem.
Masz rację z tym,ze myśli się tak,iż lek wszystko załatwi. Też miałam ten błędny schemat myślenia. Zawsze nie wierzyłam w siebie,w domu były problemy. Gdybym umiała,to lata temu inaczej ogarnąć…
Dziękuje..Niestety, do dziś dobra psychoterapia jest luksusem, na który nie każdy może sobie pozwolić, a 20 lat temu? no cóż, była tylko dostępna w większych, wojewódzkich miastach, zwykle w ośrodkach terapii nerwic akademickich i to też w okrojonym wymiarze